środa, 2 grudnia 2009

Fikołki na trzepaku

Zawsze byłam zdania, że twórca powinien najpierw coś Osiągnąć, żeby mu ktoś napisał biografię. To znaczy, dobrze by było, gdyby artysta przeżył/stworzył tyle, żeby w tej biografii było o czym poczytać.
Pani Małgorzata Kalicińska jest najwyraźniej osobą bardzo niecierpliwą, bo nie dość, że nie poczekała, aż ktoś inny napiszę jej biografię i sama ją sobie napisała, to jeszcze zrobiła to już po trzech latach pisarstwa i trzech książkach.

"Fikołki na trzepaku" to okres dzieciństwa pani Małgorzaty, które spędziła częściowo na warszawskiej Saskiej Kępie, a częściowo na placówce zagranicznej w Moskwie. Odniosłam wrażenie, że ponieważ siłą rzeczy skończył się "rozlewiskowy" cykl książek autorki, to teraz postanowiła zaproponować czytelnikom serial pt.: życie Kalicińskiej, bo książka została zawieszona w okresie, kiedy autorka stawała się młodą panienką i aż się prosi o ciąg dalszy, ciekawe, czy mam rację? *^v^*

Szczerze mówiąc, nie rozumiem dla kogo ta książka miałaby być interesująca, chyba tylko dla rodziny autorki i może jej przyjaciół z dzieciństwa. Ja przeczytałam ją dlatego, że ją dostałam, natomiast sama nigdy bym jej nie kupiła, bo dziecięce losy Kalicińskiej to w sumie żadna atrakcja. Nie rozczulałam się podczas lektury, bo dzieciństwo pani Małgorzaty to nie moje czasy, jestem od niej o 20 lat młodsza, a dzielnica w której mieszkała to nieznane mi tereny, więc równie dobrze mogłaby opisywać Krosno czy Lublin, tak samo mi obce. Poza tym, lektura autobiografii Stefanii Grodzieńskiej czy Krystyny Sienkiewicz miały dla mnie dużo większy urok i wartość chociażby historyczno-poznawczą, ponieważ te panie przeżyły bardzo bogate życie i obracały się w ciekawym towarzystwie , a pięcio- czy dziesięcioletnia Małgosia K. - nie.

Dodatkowo odniosłam wrażenie, że ta autobiografia jest chwilami mocno fabularyzowana i podkoloryzowana, wszystko jest strasznie cukierkowe (być może tak się pamięta dzieciństwo, jak się przekroczy 50-tkę?) i autorka momentami sama sobie zaprzecza lub dostosowuje rzeczywistość do własnej pamięci... Np.: na stronie 55 jest zdjęcie matki autorki z podpisem "Mama wcina kulkowe lody z baru 'Figaro'", a ja wyraźnie widzę, że kobieta trzyma w ręku klasyczną "lodową kanapkę", czyli dwa prostokątne wafelki z kostką lodów pomiędzy. Albo na stronie 260 jest opis kaszubskiej knajpki, w której autorka bywała jako nastolatka i uczestniczka obozów letnik TKKF, a w której
Sprawione szybko rybki natychmiast zostaną rzucone na patelnię, a czego się nie sprzeda, trafi po usmażeniu do octu! Takie smażone ryby w zalewie octowej to pycha i cud kulinarny nieznany mi dotąd!
Natomiast poprzedni obszerny rozdział opowiada o wieloletnich pobytach na wakacjach na wsi u zaprzyjaźnionych gospodarzy, kiedy Małgosia była jeszcze malutką dziewczynką, a mieszkańcy owej wsi co i rusz, przy wielu codziennych i świątecznych okazjach zajadają się ... smażonymi rybkami w zalewie octowej! *^v^*

6 komentarzy:

  1. ;-) Jakie ksiażki taka autorka widać. Jedyną biografią po któą chciałąbym sięgnąć jest póki co biografia Nabokova. Reszcie chwilowo dziękuję, a tym bardziej autorce rozlewsikowej.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam zupełnie inne odczucia co do tej książki. Jestem młodsza od autorki o 29 lat i za wyjatkiem pobytu w Moskwie, odnalazłam w książce kilka własnych historii. Również odniosłam wrażenie, że książka momentami jest nieco podkoloryzowana, ale zupełnie mi to nie przeszkadza. Poza tym dokładnie wiedziałam czego się spodziewać: chciałam poczytać o dzieciństwie, poczytałam i bardzo miło to czytanie wspominam. A zdjecia uważam za dodatkowy atut. Zgadzam się z Tobą w jednym: być może w tym przypadku za wcześnie na biografię, ale też wydaje mi się, że ta książka do rangi biografii nie pretenduje.
    Pozdrawiam serdecznie;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  5. Miła pani - we wstępie i w wywiadach wielokrotnie tłumaczyłam że nie jest to autobiografia, a obrazki z dzieciństwa i tylko. Na zakończenie również nie zapowiadam zadnych dalszych części.
    Lodowych kanapek w pięćdziesiątych latach nie produkowano. Nie było fabryk lodów w ogóle.
    Lody kulkowe kręciła każda cukiernia a niciśnięte wafle formowały loda w taką właśnie "kanapkę". Proste. Robię dość dokładny research i nic nie poradzę, a też nie zamierzam nikogo przepraszać za to, że mam tak dobrą pamięć do detali. Te detale ofiarowałm moim rówieśnikom. I nic ponadto - żadnych "przesłań" ani filzofii bo nasze pokolenie ma już tego powyżej uszu.
    Ad Miłość nad...Gosia się nie rozczula nad koronkami richelieu, a tylko zdradza tajemnicę produkcji, prawdziwie ręcznie haftowane kosztowałyby majątek i Paula nie sprzedałaby tego, bo włascicielka butiku i tak sprzedaje drogo. To akurat wątek prawdziwy, a piec - skoro kupiła piec ceramiczny i "stoi zapakowany", oznacza, że jest to piec elektryczny, a mówi o wymurowaniu prawdziwego, z paleniskiem. To różnica.
    Czym innym jest "nie podoba mi się" czym innym wyszukiwanie nieistniejących błędów. Pozdrawiam.
    Autorka.

    OdpowiedzUsuń
  6. Droga Autorko,
    Czy naprawdę chodzi pani teraz po blogach czytelniczych i tłumaczy Pani osobom, którym coś nie spodobało się w Pani książkach, o co chodziło, co Pani miała na myśli, jak powinny to i tamto zrozumieć?... To moim zdaniem zachowanie śmieszne i nieco desperackie, zadowoleni z lektury sami zapytaliby o to, czego nie doczytali, niezadowoleni i tak zdania nie zmienią, bo liczy się pierwsze wrażenie, a Pani zachowuje się, jakby czuła potrzebę tłumaczenia się z własnej twórczości. *^v^ Jeśli się napisało i wydało książkę, to poszła między ludzi i autor musi być przygotowana do przyjmowania (albo po prostu ignorowania) nieprzychylnych komentarzy.
    Proszę nie przejmować się moim zdaniem na temat Pani książek, nie ja pierwsza i nie ostatnia je krytykuję, tak, jak zapewne mają wielu wielbicieli. I nie warto tracić czasu na tropienie komentarzy i wpisywanie tłumaczeń.
    Pozdrawiam,
    Joanna

    OdpowiedzUsuń