czwartek, 9 września 2010

Inna wersja życia

Kompletnie nieprzespana noc a potem dzień, w trakcie którego każda wolna chwila była spędzona z książką, i nie tylko spędzona, ale rozciągnięta z chwili do powtarzającego się "jeszcze tylko jeden rozdział". ~^^~

Pisarstwo Hanny Kowalewskiej kocham od pierwszej części cyklu o Matyldzie i Zawrociu, ale cieszę się, że każda kolejna powieść pokazuje nam jak pięknie rozwija się i dojrzewa talent literacki pani Kowalewskiej. Nie zawiodłam się też na najnowszej części, "Inna wersja życia", w której Matylda rozwiązuje zagadkę ze swego dzieciństwa, a przez to poznaje swoją historię, dokopuje się do prawd bolesnych, ujawniających ciemne strony i sprawy, które lepiej było pozostawić w niepamięci. Ale czy na pewno?

Matylda już taka jest, że rozgrzebuje stare rany i ja czytając tę książkę zastanawiałam się, jak postąpiłabym na jej miejscu? Chyba też bym szukała, bo mimo to, że prawda często "dowala, a nie wyzwala" (cytat z książki), ciekawość pchałaby mnie do poszukiwań i drążenia tematu, żeby dowiedzieć się więcej o sobie i mi najbliższych, a przez to lepiej zrozumieć dlaczego jestem taka, jaka jestem i dlaczego moje stosunki z bliskimi układają się tak a nie inaczej. Nie do końca utożsamiam się z bohaterką we wszystkich jej działaniach, chwilami ja byłabym bardziej radykalna, a chwilami podziwiam ją za odwagę lub umiejętność ustąpienia pola i wyciągnięcia ręki jako pierwsza.

Mimo, że "Inna wersja życia" dopiero co zeszła z maszyny drukarskiej, ja już czekam na kolejne powieści Hanny Kowalewskiej, bo wierzę, że w życiu Matyldy jeszcze niejedna tajemnica czeka na odkrycie i wyjaśnienie.

środa, 1 września 2010

Klub Matek Swatek

Taka sobie.

Nie dlatego, że to czytadło, bo i takie książki zdobywały moje uznanie, jeśli były ciekawie napisane, wciągające, intrygujące. "Klub Matek Swatek" nie jest.

Po pierwsze, razi mnie maniera skrócenia rozdziałów do niezbędnego minimum, jakbym dostała do obejrzenia film, ale z nieomal samą ścieżką dialogową, bez obrazu. Lubię, kiedy bohaterowie i tło wydarzeń są plastyczni, opisani przez okoliczności i oddziaływania z innymi ludźmi, porządnie przedstawieni, jest przecież na to tyle technik literackich, szkoda, że autorka z nich nie korzysta, tylko biegnie z akcją na łeb na szyję, niczym we współczesnym teledysku.

Po drugie, bohaterowie mają być (chyba) zabawni z powodu ich nazwisk i podobieństw do rzeczywistych osób oraz przerysowań postaci. Fryderyk Szopa, nauczyciel muzyki, ha ha ha, Małaszyński, ale nie ten, ha, ha, ha, Matylda Gąsienica, czarnoskóra góralka, skrzywiona staruszka z naprzeciwka to oczywiście Genowefa Grzyb, a główna bohaterka nazywa się Anna Romantowska. Oklepane i może śmieszne w skeczu kabaretowym, tutaj nie śmieszy.

Po trzecie, w ogóle nie podoba mi się idea podstępnego swatania własnych dorosłych dzieci, i piszę to nie jako ponad trzydziestoletnia singielka, ale jako ponad trzydziestoletnia szczęśliwa od lat mężatka, więc nie mam traumy takiego swatania, po prostu jestem zwolenniczką pozostawienia ludziom swobody i prawa do własnych wyborów, dobrych lub złych.
Książki Ewy Stec nie zagoszczą na mojej półce.