piątek, 30 maja 2008

Biblioteka

Znowu poszłam do biblioteki. Mimo, że mam spory zapas świeżo zakupionych książek. Ech... *^v^*

Kiedy wchodzę między półki, głupieję kompletnie, jak w sklepie papierniczym lub pasmanterii. Oczy latają mi dookoła głowy, ręce wyciągają się do każdej książki, każdy tytuł przyciąga wzrok, każdy opis zaciekawia a każda okładka nęci... A można wziąć tylko trzy... ^^

Tym razem wybrałam:


Patrick White "Drzewo Człowiecze"
- podobno to początek trylogii, pozostałe dwie części też stały na półce, wezmę je następnym razem;
Kawabata Yasunari "Kraina Śniegu" - moja ukochana Japonia;
Chimamanda Hgozi Adichie "Fioletowy hibiskus" - Afryka, której się dopiero uczę;


Czy Wy też tak macie w bibliotece?... *^v^*

środa, 28 maja 2008

Zakupy!

Korzystając z obniżki cen w Merlinie z okazji Dni Książki kupiłam kilka nowych lektur:


- "Ślepa wierzba i śpiąca kobieta" Haruki Murakami - mój ukochany Murakami, podobno albo się uwielbia jego książki, albo nie znosi, ja jestem w tej pierwszej grupie! ^^
- "Ustrój świata. Trylogii Barokowej część 3, tom 2" Neal Stephenson - jakoś utknęłam na drugim tomie drugiej cześci, czyli "Zamęcie", natomiast mój małżonek połknął wszystkie dostępne do tej pory części i na pewno ucieszy się, że wyszedł kolejny tom
- "Kamienie przodków" Aminatta Forna - sentymentalna podróż w głąb kontynentu afrykańskiego, którego wcale nie znam, więc trochę się z nim zapoznam.
- "Cukiereczki" Mian Mian - polecane przez inne znane mi czytelniczki i literatura Azjatycka, czy potrzeba więcej rekomendacji?
- "Kobieta z wydm" Abe Kobo i "Obcy" Taichi Yamada - moja Japonia, której fragmenty zawsze połykam z zainteresowaniem
- "Dom nad rozlewiskiem" Małgorzata Kalicińska - ponieważ sama chcę mieć dom nad rozlewiskiem, tej lektury nie mogłam przeoczyć, tym bardziej, że ma bardzo dobre recenzje. ^^
- "Shantaram" Gregory David Roberts - powieść przygodowo-podróżnicza z akcją w Indiach, mój kolejny ulubiony kraj; straszna cegła, jak ja ją będę wozić w autobusach?... ^^

Teraz tylko przydałyby się ze trzy głowy i sześć rąk, i można to wszystko czytać! *^v^*

wtorek, 27 maja 2008

Kobiety

To "Anna, Hanna i Johanna" Marianne Fredriksson. Skusiła mnie okładka - delikatne róże, zapowiadające historię kobiecą, romantyczną, piękną.
Jednak od pierwszych stron wyraźnie czuć, że jest to literatura skandynawska - narracja jest prosta, zwięzła, przejrzysta, kojarząca się z surową linią granitowego zbocza czy krystalicznie czystych jezior, nie ma tu ozdobników językowych, słodkości, cukiereczków, koronek i wachlarzy.

Jest to historia życia trzech kobiet z jednej rodziny - babki Hanny, matki Johanny i córki Anny - ta ostatnia, sama będąc już matką i opiekując się rodzicami w podeszłym wieku postanawia poznać losy swoich poprzedniczek i trafia na ich pamiętniki.

Zaczynamy od roku 1871, od wsi na granicy Szwecji i Norwegii, potem wraz z początkiem XX wieku przenosimy się do Geteborga, a na końcu, w latach 80-tych XX wieku do Sztokholmu. Jest to historia mało romantyczna a życie bohaterek bynajmniej usłane różami nie było.

Trudno mi streszczać szczegóły, to trzeba samemu przeczytać, bo nie da się tych trzech historii czyjegoś życia zamknąć w kilku zdaniach, napiszę więc tylko, że jest to jedna z tych książek, która pozostawiła we mnie jakąś cząstkę siebie, i mimo, że opowiadała o ludziach osadzonych w konkretnych czasach i rejonie geograficznym, pokazuje dużo prawd uniwersalnych.

Bardzo duże wrażenie zrobił na mnie np.: fragment pamiętnika Johanny, kiedy ta na ostatnich stronach pisze o swojej chorobie:
"Dziewczynki zdążyły już podrosnąć, kiedy podkradła się do mnie choroba. Myślicie może, że zaczęła się od zwykłego zapominania; że na przykład szłam do własnej kuchni i nie pamiętałam, po co. Coś takiego zdarzało mi sie coraz częściej. Wałczyłam z tym, wypracowując określone nawyki w wykonywaniu wszelkich codziennych czynności: najpierw to, później tamto, następnie... W ten sposób powstał niemal rytuał i wszystko jako tako funkcjonowało: dbałam o siebie i dom, nie dając się lękowi. Przez kilka lat.
Ale choroba zaczęła się juz wcześniej - tym, że przestałam kojarzyć... określone związki. Gdy ktoś do mnie mówił, nie odbierałam treści, widziałam tylko poruszające się usta. A kiedy ja mówiłam, nikt mnie już nie słuchał.
Byłam sama."

Na koniec ciekawostka - wszyscy bohaterowie tej powieści bez ustanku piją kawę - do posiłków, będąc w gościach, podczas ważnych wydarzeń rodzinnych czy społecznych, dla uspokojenia nerwów. W całej książce nie ma słowa o piciu herbaty. A jeśli ktokolwiek kiedyś pił kawę w Szwecji lub Norwegii, to wie, że mało kto potrafi tak źle przygotować ten napój (na szczęście ja jestem herbaciara, a herbaty w Skandynawii mają bardzo smaczne! ^^)... Mam nadzieję, że ten napój bywał smaczniejszy 100 lat temu, bo inaczej byłoby mi strasznie żal ówczesnych Skandynawów... ^^

niedziela, 18 maja 2008

Opowieści starego Kairu

Przyszedł czas na podróż do Afryki, do tajemniczego Kairu, wraz z bohaterami powieści "Opowieści starego Kairu" Nadżiba Mahfuza. (jest to pierwsza część z trylogii, pozostałe dwie chyba nie zostały przetłumaczone na język polski)

Od pierwszych stron zakochałam się w tej książce i "pożerałam" ją mimo późnej pory, aż mi prawie wypadła z rąk, bo oczy mi się zamknęły. Może dlatego tak mi się spodobała, bo uwielbiam grube hinduskie sagi o wielopokoleniowych rodzinach, a tu mamy historię takiej rodziny, tylko afrykańskiej.

Akcja toczy się w Kairze, w latach 1917-19, w okresie walki Egiptu o niepodległość, a jej bohaterami jest tradycyjna rodzina kairska należąca do klasy średniej. Świat przestawiony w "Opowieściach..." jest zupełnie odmienny od naszego - feministki, drżyjcie albo w ogóle nie sięgajcie po tę książkę, bo Was szlag na miejscu trafi! *^v^*

Na dzień dobry zapoznajemy się z obyczajami panującymi w domu pobożnego muzułmanina, (dodajmy - dwulicowego, który co wieczór około północy wraca z hulanek na mieście i inna miarę przykłada do siebie, a inną do pozostałych członków swojej rodziny), a jego żona, mimo, że położyła się spać wraz z zachodem słońca, obudziła się teraz i pokornie czeka na niego, żeby go rozebrać, umyć i przygotować do snu. A rano pierwsza jest na nogach, żeby przygotować na czas śniadanie dla męża i synów, (które ci zjedzą bez towarzystwa kobiet), a potem pomóc mężowi się ubrać i pożegnać go, kiedy ten wychodzi do swego sklepu.

Takich "smaczków" jest w "Opowieściach..." sporo, i dają one czytelnikowi wgląd w kompletnie odmienną kulturę i obyczajowość. Poznajemy życie ówczesnych mieszkańców Kairu od podszewki i w wielu jego barwach, smakach i zapachach, rytm dnia, rolę kobiety i mężczyzny, obrzędowość, religijność, i to wszystko stanowi o wartości tej książki. Polecam!

Autor jest laureatem Nagrody Nobla w dziedzinie literatury za rok 1988.

Tak przy okazji, to już mój ostatni kontynent i tym samym zakończyłam przegląd książek z 6 kontynentów, zaczynam czytać pozycje z listy rezerwowej. *^v^*

wtorek, 13 maja 2008

Węzeł

Sięgając po książkę australijskiego pisarza chciałam czegoś australijskiego - chciałam przeczytać o Australii, poczuć tamtejszy klimat, posmakować atmosfery, poznać mieszkańców. Na przekór moim oczekiwaniom akcja książki "Węzeł" Patrick'a White'a mogłaby się toczyć w większości miasteczek europejskich czy amerykańskich.

Głównymi bohaterami jest para braci bliźniaków: cherlawy Waldo i Artur, lekko upośledzony psychicznie, ale za to silny i zdrowy fizycznie. Przechodzimy razem z nimi przez prawie całe ich życie, będąc świadkami tworzenia się niesamowitej więzi między braćmi (bardzo ciekawa jest postać Artura, który w oczach swojego brata jest nierozgarniętym "matołkiem", a kiedy czytamy o wydarzeniach z jego punktu widzenia, okazuje się, że Artur widzi, wie i rozumie dużo więcej, niż by się komukolwiek, łącznie z czytelnikiem, wydawało).

Poza nimi dwoma poznajemy całą galerię postaci, zamieszkujących to małe miasteczko australijskie początku XX wieku, z których każda jest bardzo charakterystyczna a sposób ich opisywania przywodzi na myśl, że autor pisze powieść uniwersalną z bohaterami archetypowymi, ludźmi pełnymi przywar, zabobonów, namiętności zahamowanych przez społeczne konwenanse. To nie jest książka o pięknych ludziach, ale o ludziach prawdziwych.

Bardzo mi się podoba język White'a, jego sposób prowadzenia narracji przypomina takich mistrzów jak William Wharton czy Gunter Grass, a książka sama się czyta. Chętnie sięgnę po inne tytuły tego autora.

środa, 7 maja 2008

Miłość ponad czasem

W 2007 roku pojawiło się na rynku nowe wydanie tej książki zatytułowane tak jak orginał "Żona podróżnika w czasie", natomiast ja trafiłam na poprzednie, z 2003, pod tytułem "Miłość ponad czasem" autorki Audrey Niffenegger.
(tłumacz nie do końca mógł się chyba zdecydować na tytuł, w podziękowaniach na końcu książki pisze: "(...) którzy pomogli mi napisać i opublikować 'Czas odmierzany miłością'.")

"Henry, bibliotekarz z Chicago, jest zaburzony ... chronologicznie. Nie ma wpływu na to, gdzie i kiedy zniknie o raz w jakim miejscu i czasie się pojawi. Swoją przyszłą żonę, Clare, spotyka w wieku 36 lat, gdy ona jest małą dziewczynką. Potem bywa od niej młodszy i starszy, bo Clara dorasta "normalnie". Jakimś cudem udaje im się wziąć ślub, lecz wspólne życie obfituje w nieoczekiwane wypadki, a miłość narażona jest na ciężkie próby." merlin.pl

To byłaby taka fajna ("fajna" jest to celowo dobranym określeniem) amerykańska historia obyczajowa, taka dobra na ekranizację, z parą jakichś dobrych aktorów i ładnymi obrazkami w tle.
Tylko zupełnie nie rozumiem, po co autorce ten pomysł z przenoszeniem się w czasie głównego bohatera. Bez tego ta książka nadal byłaby całkiem niezłym kawałkiem beletrystyki. A tak jest trochę wydumana, ten element tutaj nie pasuje, zgrzyta mi, jest tak wciśnięty na siłę rodem z hollywoodzkich produkcji.

Nie odłożyłam tej książki po 1/4 tylko dlatego, że po pierwsze: była z biblioteki, i chciałam już oddać tę partię lektur i wziąć nowe, po drugie: pomyślałam, że to przecież musi czemuś służyć i do czegoś prowadzić, więc może się dowiem, jak poczytam dalej. No i się nie dowiedziałam, autorka jakoś zapięła elementy akcji, ale ja nadal nie czułam w tej ksiażce wielkiej miłości, którą ma niby opisywać. Może nie dla mnie romansidła? *^v^*

Nie zrozumcie mnie źle - uwielbiam literaturę sci-fi i fantasy, naczytałam się tego w życiu bardzo dużo i umiem docenić perełki tego gatunku, natomiast tutaj mamy współczesną obyczajówkę z dodanym nie wiadomo po co elementem rodem z sci-fi. W mojej ocenie ta lektura, przeredagowana zasługiwałaby na mocną czwórkę, a tak wywołuje u mnie duży znak zapytania...

A jednak znalazłam coś, co jest mi bliskie w tej powieści, to znaczy kilka słów o ukochanej głównego bohatera, do której jestem trochę podobna. *^v^*
"Najtrudniejszą lekcją jest upodobanie Clare do przebywania w samotności. Czasami, kiedy wracam do domu, wydaje się rozdrażniona; przerywam jej tok myśli, wdzieram się do rozmarzonej ciszy dnia. Czasami widzę na jej twarzy wyraz, który przypomina zamknięte drzwi. Chowa się do pokoju swego umysłu i siedzi tam, robiąc na drutach. Odkryłem, że Clare lubi być sama."

"Kiedy kobieta, z którą mieszkasz, jest artystką, każdy dzień jest niespodzianką. Clare przemieniła druga sypialnię w gabinet cudów, pełen małych rzeźb i rysunków, które zajmują każde wolne miejsce na ścianie. Zwoje drutu i rolki papieru wypełniaja półki i szuflady."