środa, 1 września 2010

Klub Matek Swatek

Taka sobie.

Nie dlatego, że to czytadło, bo i takie książki zdobywały moje uznanie, jeśli były ciekawie napisane, wciągające, intrygujące. "Klub Matek Swatek" nie jest.

Po pierwsze, razi mnie maniera skrócenia rozdziałów do niezbędnego minimum, jakbym dostała do obejrzenia film, ale z nieomal samą ścieżką dialogową, bez obrazu. Lubię, kiedy bohaterowie i tło wydarzeń są plastyczni, opisani przez okoliczności i oddziaływania z innymi ludźmi, porządnie przedstawieni, jest przecież na to tyle technik literackich, szkoda, że autorka z nich nie korzysta, tylko biegnie z akcją na łeb na szyję, niczym we współczesnym teledysku.

Po drugie, bohaterowie mają być (chyba) zabawni z powodu ich nazwisk i podobieństw do rzeczywistych osób oraz przerysowań postaci. Fryderyk Szopa, nauczyciel muzyki, ha ha ha, Małaszyński, ale nie ten, ha, ha, ha, Matylda Gąsienica, czarnoskóra góralka, skrzywiona staruszka z naprzeciwka to oczywiście Genowefa Grzyb, a główna bohaterka nazywa się Anna Romantowska. Oklepane i może śmieszne w skeczu kabaretowym, tutaj nie śmieszy.

Po trzecie, w ogóle nie podoba mi się idea podstępnego swatania własnych dorosłych dzieci, i piszę to nie jako ponad trzydziestoletnia singielka, ale jako ponad trzydziestoletnia szczęśliwa od lat mężatka, więc nie mam traumy takiego swatania, po prostu jestem zwolenniczką pozostawienia ludziom swobody i prawa do własnych wyborów, dobrych lub złych.
Książki Ewy Stec nie zagoszczą na mojej półce.

1 komentarz: