wtorek, 27 maja 2008

Kobiety

To "Anna, Hanna i Johanna" Marianne Fredriksson. Skusiła mnie okładka - delikatne róże, zapowiadające historię kobiecą, romantyczną, piękną.
Jednak od pierwszych stron wyraźnie czuć, że jest to literatura skandynawska - narracja jest prosta, zwięzła, przejrzysta, kojarząca się z surową linią granitowego zbocza czy krystalicznie czystych jezior, nie ma tu ozdobników językowych, słodkości, cukiereczków, koronek i wachlarzy.

Jest to historia życia trzech kobiet z jednej rodziny - babki Hanny, matki Johanny i córki Anny - ta ostatnia, sama będąc już matką i opiekując się rodzicami w podeszłym wieku postanawia poznać losy swoich poprzedniczek i trafia na ich pamiętniki.

Zaczynamy od roku 1871, od wsi na granicy Szwecji i Norwegii, potem wraz z początkiem XX wieku przenosimy się do Geteborga, a na końcu, w latach 80-tych XX wieku do Sztokholmu. Jest to historia mało romantyczna a życie bohaterek bynajmniej usłane różami nie było.

Trudno mi streszczać szczegóły, to trzeba samemu przeczytać, bo nie da się tych trzech historii czyjegoś życia zamknąć w kilku zdaniach, napiszę więc tylko, że jest to jedna z tych książek, która pozostawiła we mnie jakąś cząstkę siebie, i mimo, że opowiadała o ludziach osadzonych w konkretnych czasach i rejonie geograficznym, pokazuje dużo prawd uniwersalnych.

Bardzo duże wrażenie zrobił na mnie np.: fragment pamiętnika Johanny, kiedy ta na ostatnich stronach pisze o swojej chorobie:
"Dziewczynki zdążyły już podrosnąć, kiedy podkradła się do mnie choroba. Myślicie może, że zaczęła się od zwykłego zapominania; że na przykład szłam do własnej kuchni i nie pamiętałam, po co. Coś takiego zdarzało mi sie coraz częściej. Wałczyłam z tym, wypracowując określone nawyki w wykonywaniu wszelkich codziennych czynności: najpierw to, później tamto, następnie... W ten sposób powstał niemal rytuał i wszystko jako tako funkcjonowało: dbałam o siebie i dom, nie dając się lękowi. Przez kilka lat.
Ale choroba zaczęła się juz wcześniej - tym, że przestałam kojarzyć... określone związki. Gdy ktoś do mnie mówił, nie odbierałam treści, widziałam tylko poruszające się usta. A kiedy ja mówiłam, nikt mnie już nie słuchał.
Byłam sama."

Na koniec ciekawostka - wszyscy bohaterowie tej powieści bez ustanku piją kawę - do posiłków, będąc w gościach, podczas ważnych wydarzeń rodzinnych czy społecznych, dla uspokojenia nerwów. W całej książce nie ma słowa o piciu herbaty. A jeśli ktokolwiek kiedyś pił kawę w Szwecji lub Norwegii, to wie, że mało kto potrafi tak źle przygotować ten napój (na szczęście ja jestem herbaciara, a herbaty w Skandynawii mają bardzo smaczne! ^^)... Mam nadzieję, że ten napój bywał smaczniejszy 100 lat temu, bo inaczej byłoby mi strasznie żal ówczesnych Skandynawów... ^^

3 komentarze:

  1. Ta ksiazka kusi mnie juz od bardzo dawna i kilka tygodni temu kupilam ja wreszcie po angielsku w jakims charity shopie (po angielsku tytul brzmi "Hanna's Daughters"). Nie wiem, czy czytalas cos Majgull Axelsson, ale z tego, co piszesz, wydaje mi sie, ze jest duzo podobienstwa z "Domem Augusty" Axelsson - czyli losy kobiet w surowej rzeczywistosci, wcale nie uslane rozami, jakby mogla sugerowac slodka okladka.

    Moja dobra kolezanka mieszkala jakis czas w Szwecji i rzeczywiscie wspomina herbaty bardzo dobrze (nawet pracowala w jednym sklepie herbacianym), ale o kawie nic nie slyszalam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Do Axelsson przymierzam się od jakiegoś czasu, czytałam sporo pozytywnych opinii, więc chyba niebawem po nią sięgnę. ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiem, że już dawno to czytałaś, ale polecam również tej samej autorki "Elisabeth i Katarina".

    OdpowiedzUsuń