środa, 12 listopada 2008

Z dziennika

O śmiertelnych chorobach nie pisze się książek, ludzie nie chcą o tym czytać, jakby sam fakt czytania o raku miał spowodować zarażenie się tą chorobą. Konieczność okresowych badań albo chociażby własnoręczne zbadanie piersi pod prysznicem jest odsuwane "na później", na "kiedy indziej". Jakby sam fakt niedotykania tematu świadczył o tym, że temat nie istnieje.

Mam guzek w piersi. Na szczęście po biopsji okazało się, że to niegroźna fibroadenoma, która od lat nie zmienia swoich rozmiarów, dlatego też nie decyduję się na razie na usunięcie operacyjne. Co nie zmniejsza mojego niepokoju, kiedy co 6 miesięcy robię kontrolne USG, ale nie uciekam od tych badań. I wiem, że gdybym znalazła się w sytuacji pani Krystyny, bez wahania podjęłabym taką samą decyzję - usunięcie piersi.

To bardzo źle, że przed przeczytaniem tej książki wiedziałam, że opowiada ona o roku z życia pani Krystyny Kofty, kiedy zachorowała na raka. Źle, bo od początku czekałam w napięciu, w jakimś takim rozedrganiu, jak na wyrok, kiedy wreszcie pojawi się pierwsza wzmianka o chorobie. A poczekać musiałam przez ponad 100 stron.

Co dziwne, kiedy wreszcie autorka dowiaduje się, że ma raka piersi i idzie na operację, uspokoiłam się i czytałam dalej bez poprzednich emocji, ale może to zasługa pani Krystyny, która chorobę znosiła bardzo dzielnie.
Książka została napisana w formie dziennika, zaczynamy w Sylwestra, i dzień po dniu towarzyszymy bohaterce do następnego Sylwestra. Co ciekawe, zapiski "sprzed momentu rozpoznania choroby" są dosyć sztywne, suche, zimne, dużo o polityce, cyniczne, a zapiski po operacji stają się dużo bardziej osobiste (co zrozumiałe) ale też cieplejsze, ciekawsze, mimo, że nie są wyłącznie radosne, więcej w nich człowieka. Dużo w nich bólu, cierpienia, ale też uśmiechu, prostych radości dnia codziennego, nadziei, małych zwycięstw od jednego badania krwi do drugiego, jednej chemii do drugiej.

Czy ten dziennik zostałby opublikowany, gdyby pani Krystyna ostatecznie przegrała walkę z rakiem? Czy pisałaby go, gdyby kolejne badania dawały złe wyniki? Nie wiem, ale wydaje mi się, że takiej osobie jak Krystyna Kofta musiało się udać, bo też ona sama nie dopuszczała do siebie myśli, że może być inaczej niż dobrze, a siła pozytywnego myślenia i gotowość do walki i stawiania czoła przeciwnościom (ciepienie fizyczne po chemii i psychiczna niepewność bliższego i dalszego jutra - możliwość przerzutów) niosły ją jak na skrzydłach i wspomagały jej rekonwalescencję.

Cytaty:
17 lutego, niedziela
Czytanie, śniadanie, pisanie, taka kolejność.
Potem, podczas pracy, gapienie się na zieleń, którą już widać, już jest inna niż zimowa. Niebo inne i ptaki przeczuwające wiosnę. Wyspokojenie organizmu.

- Mówić? - pyta pani doktor Monika N.
- Mówić. - odpowiadam.
- Ma pani raka. - Krótko i węzłowato.
- Czy jest złośliwy? - pytam bez sensu.
- Każdy rak jest złośliwy. - odpowiada pani doktor.

Gdy Bożena wyszła, siadłam w ogrodzie przy stole i zaczęłam myśleć o tym: Czy teraz jestem bardziej człowiekiem niż kobietą? Chyba nie tylko z tego powodu, że brak mi jednej piersi.

3 komentarze:

  1. Masz rację, czeka się w napięciu, kiedy wreszcie się dowie o chorobie. A potem walka i przekonywanie samej siebie, że da się wygrać i pokonać chorobę. Szczerze mówiąc wtrącenia o polityce bardzo mnie nużyły i je omijałam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ech, gdyby siła woli, pozytywne myślenie i gotowość do walki były gwarantem wygranej. Moja mama też chciała wydać taką książkę, nie udało się jej skończyć... Czasem też trzeba mieć fuksa.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pyzo, masz rację, czasami trzeba mieć jeszcze trochę szczęścia, samo pozytywne nastawienie nie wystarczy.

    OdpowiedzUsuń