niedziela, 14 lutego 2010

Miłość nad rozlewiskiem

Skoro krytykowałam poprzednie części bestsellerów Małgorzaty Kalicińskiej, to ktoś może zapytać, po co czytałam ostatnią część rozlewiskowej sagi. Ale postanowiłam się z nią zmierzyć, żeby "poznać wroga". *^v^*
Może najpierw o pozytywach - to dobre czytadło, leci się przez tę powieść jak miedzą przez pole, babska literatura o życiu, miłości i takich tam, suto okraszona przepisami kulinarnymi i jednym wzorem na niemowlęcy kapturek robiony na drutach, z happy endem. Wciąż mamy tych samych znanych nam już dobrze bohaterów, ale przybywa też kilka nowych oryginalnych postaci, a do Małgosi nad rozlewisko z powodu życiowych zamętów wprowadza się koleżanka jej córki, Paula.

Niestety, zabieg snucia opowieści ustami dwóch narratorek moim zdaniem jest nieudany - narracja Gosi pozostała taką, jaką znamy z poprzedniej części cyklu, natomiast narracja Pauli - celowo przez autorkę nieco odmienna, bo w końcu jest to zupełnie inna osoba, jest niedopracowana, tchnie sztucznością. Nie wystarczy w tok narracji wstawić kilka "młodzieżowych" wyrażeń typu "czaderski", żeby czytelnik poczuł, że teraz czyta pamiętnik dziewczyny przed 30-stką, ja czytając poszczególne rozdziały czasami po dłuższym czasie orientowałam się, która z pań w danym momencie opowiada historię - Paula czy Gosia, a wiedziałam to np.: z faktu, że jedna pisała coś o drugiej.

Znowu mamy ten sam problem, który występował w autobiografii autorki - Kalicińska sama nie pamięta, jakie słowa lub wydarzenia przypisywała albo nie swoim bohaterom.
Na przykład, we wspomnieniach Pauli czytamy:
Lubiłam zabawy, wycieczki, spotkania rozintelektualizowane do bólu. Omawialiśmy nowe książki, filmy, "żuliśmy szmaty" - jak sami mówiliśmy o naszych dyskusjach w długie wieczory.
Natomiast 40 stron wcześniej Paula zaczyna ze Sławkiem rozmowę na temat jego byłej żony:
- Boisz się takich tematów?
- Nie, tylko to niczego nie zmieni. Takie... żucie szmat... Wasz Tomasz tak mówi. Ten leśniczy.
Czyli, takie samo określenie autorka przypisuje zarówno warszawskiej młodzieży studenckiej, jak i sześćdziesięcioletniemu leśniczemu z Mazur.

Podobnie jest z przemyśleniami Pauli na temat wypalania ceramiki, na stronie 305 Paula pisze:
Kupiłam piec ceramiczny (używany - oczywiście) i koło garncarskie. Koło stoi na razie w sieni, nierozpakowane. Piec w garażu.
Natomiast na stronie 321 dziewczyna pisze:
Chodzi mi po głowie ceramika! Mam takie pomysły, że chybaby chwyciło! Tylko, jak ją wypalać? W ziemnym palenisku? Zbudować staroświecki piec wiejski, jaki widziałam we Francji? Pomyślę.
A czytelnik ma ochotę zakrzyknąć: "Kochana, kupiłaś przecież piec! Stoi w garażu!" ~^^~
Nie mówiąc już o tym, że co chwila inny z bohaterów powtarza "Nie mój cyrk, nie moje małpy!"...
Należałoby poprosić kogoś o przeczytanie rękopisu pod kątem spójności treści, zanim książka pójdzie do druku.

A już do (gorzkich) łez doprowadza mnie fragment, w którym Gosia rozczula się nad pięknem haftów Richelieu, jakie Paula robi do ozdabiania pościeli, którą sprzedaje w galeriach rękodzieła. Haft jest robiony maszynowo, ale wygląda jak ręczny, wot siurpryza! Jako osoba zajmująca się różnym rękodziełem, w tym haftem, nie znoszę takiego tandeciarstwa.

5 komentarzy:

  1. Żeby polubić Kalicińską, należy nie wgłębiać się w treść,lecz żyć słowami dopiero co przeczytanymi;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja niestety nie polubiłam "urokliwych" książek Kalicińskiej. Przeczytałam całość. Im dalej czytałam tym bardziej rosło we mnie przekonanie , że powinnam poprzestać na pierwszym tomie.
    Z przyjemnością będę teraz zaglądać na Twojego "książkowego" bloga. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Może kiedyś przeczytam, choć bardzo w to wątpię. Wydają mi się pisane "na siłę"

    OdpowiedzUsuń
  4. Kalicińskiej polubić się nie da, uszanować należy fakt jak można zrobić tak oszałamiającą karierę, oczywiście jak na rodzime warunki i wyjątkowe zacięcie naszych rodaków do słowa pisanego, pisząc tak miernie, nie umiem wyjść z podziwu, ostatnio przeczytałam "Marinę", Zafon powinien się wstydzić, najbardziej boli mnie fakt że w złym guście jest obnosić się z tym, książki Kalicińskiej są
    niczym PRADA w świecie mody, aż chce się krzyknąć do ław szkolnych miłe panie,czytać, czytać i wyrabiać sobie gust czytelniczy.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jakże się cieszę, że nie tylko mnie nie podobała się seria "Nad rozlewiskiem". :-)

    OdpowiedzUsuń