
Powieść Mankell'a "Biała lwica" rozgrywa się w połowie właśnie w RPA, a intryga dotyczy planowanego zamachu na jedną z najważniejszych osób w państwie świeżo wyzwalającym się z polityki apartheidu. Ale oczywiście jurysdykcja Kurta Wallandera obejmuje okręg Skanii i druga połowa akcji ma miejsce w Szwecji, gdzie popełnione zostaje brutalne morderstwo, początkowo kompletnie niezrozumiałe i nie powiązane z niczym, z czym chciałoby się je powiązać. Jednak nigdy nie ma tak, żeby nie było nawet najmniejszego punktu zaczepienia i oczywiście Wallanderowi udaje się rozwikłać zagadkę i zapobiec urzeczywistnieniu się zamachu.
W książkach Mankell'a podobają mi się dwie rzeczy - po pierwsze, jest to jeden z autorów, którzy piszą w taki sposób, że nie można się oderwać od fabuły. Rozdziały kończą się dokładnie wtedy, kiedy czytelnik oczekuje kolejnego zdania, wyjaśniającego co nieco w akcji, i trzeba przebrnąć przez następny fragment, który często opowiada historię innych zdarzeń, żeby dojść do wyczekiwanego rozwiązania. Jednak w trakcie czytania owego rozdziału już wciągnęły nas losy innego bohatera i teraz o nim chcemy się dowiadywać coraz to nowszych faktów, ale autor w odpowiednim momencie zostawia historię B, żeby powrócić do historii A, znowu studząc na chwilę nasze zaangażowanie i rozniecając zainteresowanie uprzednimi wydarzeniami, żeby na koniec umiejętnie spleść wszystko w zgrabny węzeł. Takie książki czytamy do 2-3 w nocy, powtarzając sobie słodkie kłamstewko w brzmieniu: "Jeszcze tylko ten jeden rozdział..."
Po drugie, Mankell potrafi umiejętnie nakreślić fizyczny i psychologiczny obraz swoich bohaterów, jego postaci żyją, nie są papierowe mimo, że są przecież na papierze. Widać to szczególnie w "Białej lwicy", gdzie wnikamy głęboko w umysły i dusze burskich ekstremistów z białej elity RPA, czarnych będących na ich usługach, którzy ich nienawidzą i współpracują z nimi dla własnych korzyści, wreszcie samego Wallandera, człowieka pokazanego na tle swojego kraju, miejsca pracy, stosunków z rodziną, zainteresowań.
Postanowiłam uporządkować nieco kolejność czytania cyklu Mankell'a o Wallanderze i wypisałam sobie tytuły wraz z latami wydania. Okazuje się, że zaczęłam od piątej z kolei powieści, (1995 "Fałszywy trop"), a potem wróciłam do pierwszej z 1991 roku ("Morderca bez twarzy"). "Biała lwica" jest trzecia, tak więc teraz powinnam się zabrać za "Psy z Rygi" z 1992 r i "Mężczyznę, który się uśmiechał" z 1994. Wbrew pozorom ma to znaczenie, bo jak pisałam powyżej Wallander opowiada nam swoją historię, a w niej następstwo wydarzeń jest ważne, jeśli chcemy poznać go bliżej.
Kiedy ja się w końcu zabiorę za Mankella! Mam już trzy jego książki na półce i wciąż coś innego mi wpada w ręce, ale po takich recenzjach jak Twoja mam ochotę wreszcie po nie sięgnąć!
OdpowiedzUsuńTo ja troszkę nie na temat sobie pozwolę.Gratuluję imponującego wyniku czytelniczego, jak na połowę lutego, sama grzęznę w tomiszczach i końca nie widzę. Bardzo mi się u Ciebie podoba, intrygujące wybory lektur i świetny język. Zdecydowane lądujesz w ulubionych. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńPadmo, sięgnij! Tylko spróbuj czytać po kolei, a nie losowo, jak ja zaczęłam, bo postać Wallandera jest tak skonstruowana, że żyje w konkretnej czasoprzestrzeni. ^^
OdpowiedzUsuńIwonko, dziękuję za miłe słowa! *^v^* Ja miałam zastój czytelniczy w styczniu, aż kryminały dały mi impuls, a zresztą kilka grubych tomiszczy też ma napoczętych, ale o tym sza... ^^