
Skraca i upraszcza trudny proces asymilacji. Bo przecież, zachowawszy wyznanie mojżeszowe, zachowano także postawowe tradycyjne obyczaje: bracia obchodzili bar micwę, ślubów udzielał rabin, bliskich grzebano na żydowskim cmentarzu. Owszem, dzieci mówiły po polsku, nie znały jidysz, chodziły do polskich szkół i czytały polską literaturę, ale żyły dalej w kręgu ludzi pochodzenia żydowskiego."W ogrodzie pamięci" to barwna opowieść o kilku pokoleniach bardzo rozbudowanej rodziny Horwitzów, zaczyna się w połowie XIX wieku a kończy na czasach współczesnych, na pokoleniu wnuczki pani Joanny. Wraz z autorką szczerze żałowałam, że tak mało zachowało się zapisków jej babki z czasów młodości (jej pamiętniki spłonęły w Powstaniu Warszawkim), gdyż byłoby to piękne świadectwo życia codziennego w Warszawie z przełomu wieków. Bo czyż takie opisy nie przenoszą nas w inny bajkowy świat?
Kamienica przy Królewskiej mieściła się w okolicy Ogrodu Saskiego. Dzieci chodziły tam często na poobiednie spacery. W alei "Owocowej" był kosik, w którym sprzedawano cukeirki i lemionadę. W alei "Literackiej" - studnia, z której podopieczne Towarzystwa Dobroczynności czerpany najsmaczniejszą wodę na świecie i sprzedawały ją za grosze spragnionym. W alei "Głównej" szumiał gąszcz olbrzymich kasztanów i sypał się na głowę puch z kwitnących drzew. W strugach wody tryskających z fontanny załamywało się światło słoneczne, tworząc czarodziejskie tęcze. Po alejkach biegały elegancko ubrane dziewczynki z piłką lub skakanką, pilnowane przez francuskie bony. (...) W latach szkolnych Ogród Saski przemierzany był dwa razy dziennie, w drodze na pensję i z powrotem. Obok sadzawki, po której pływały bielutkie łabędzie, a w zimie ślizgali się wesoło łyżwiarze i łyżwiarki, wychodziło się na ulice Niecałą i szło dalej przez Plac Teatralny, gdzie starsze siostry trzymały mocno za ręce młodsze i rozglądały się uważnie, przechodząc przez jezdnię, żeby nie wpaść pod wóz albo dorożkę. Potem droga prowadziła przez Senatorską do rogu Miodowej.Warszawa w tamtych czasach była bardzo kosmopolityczna, ale mimo wielkiej różnorodności narodowościowej i kulturowej ludzie pochodzenia żydowskiego byli źle postrzegani,
Na rogu Senatorskiej i Miodowej stała ogromna stara budowla - Pałac Sołtyka - dawna siedziba biskupów krakowskich. Nowy właściciel wynajmował tam pomieszczenia niezliczonej liczbie lokatorów. Od ulicy Senatorskiej, na parterze, znajdowały się najelegantsze sklepy w mieście: skład szkła i porcelany Izdebskiego, konfekcja damska Thonnesa, zakład zegarmistrzowski Lilpopa, (...) księgarnia Hoesicka.
Ludzi z tego samego środowiska, zasymilowanych inteligentów, łączyły podobne zainteresowania, ale także podobne problemy. Bolały nieufność, niechęć, pogardliwy stosunek polskiego otoczenia do intruzów.co nasilało się stopniowo i w czasie drugiej wojny przerodziło wręcz w nienawiść (oczywiście byli ludzie Żydom przyjaźni, bez nich nie byłoby Joanny Olczak-Ronikier a historia jej rodziny skończyłaby się w latach 40-tych XX wieku...). Jest to smutny wątek przewijający się przez całą książkę, pokazujący, jak ludzie małostkowi i ograniczeni w swych poglądach dają się ponieść fali zbiorowych uprzedzeń i prowadzi to do bólu i tragedii.
Kobiety w rodzinie Horwitzów były silne, mądre, harde, zaradne, niezależne, a ich mottem życiowym podawanym sobie z pokolenia na pokolenie było Kopf hoch!, czyli Głowa do góry!, co oznaczało zarówno niezamartwianie się rzeczami, na które nie miały wpływu, ale także zachowanie godności i szacunku do samego siebie, patrzenie ludziom prosto w oczy, z podniesionym czołem. Musiały takie być, gdyż mężczyźni albo szybko je odumierali (pradziadek autorki zmarł w wieku 38 lat pozostawiając żonę z dziewiątką dzieci), albo byli słabi psychicznie, skłonni do depresji (jak ojciec autorki), życiowo niezaradni. Dodatkowo byli skłonni do angażowania się w kwestie polityki i ideologii, jak np.: brat babki autorki, który od młodości był pochłonięty ideą socjalizmu i działaczem kolejnych organizacji socjalistycznych i komunistycznych, co mu zresztą w latach 40-tych w Rosji za rządów Stalina, bynajmniej na dobre nie wyszło.
Na przykład musiały przede wszystkim zadbać o dobry ożenek dla swoich córek.
Znalezienie odpowiednich mężów dla córek to wedle tradycji żydowskiej podstawowy obowiązek rodziców. Małżeństwo było zbyt poważną sprawą, żeby zawierać je z miłości. Chodziło przecież o przyszłość dwojga ludzi i ich potomstwa. Kojarzeniem par zajmowali się starsi: rodzina, przyjaciele, zawodowy swat. Przed podjęciem decyzji omawiano szczegółowo zalety i wady obu stron, po kupiecku rozważano wszystkie za i przeciw. Młodzi nie mieli zbyt dużo do powiedzenia.Nieodzownym atrybutem małżeńskiego kontraktu był posag. (...) Staropanieństwo którejś z córek wydawało się życiową katastrofą.Ale też były zmuszone zadbać o byt swój i rodziny, jak prababka autorki, która znała się na rachunkach i doskonale zarządzała finansami całej rodziny, jak babka, która po śmierci męża podniosła na nogi zadłużone wydawnictwo i wyprowadziła je na prostą a podczas okupacji nadal przez jakiś czas prowadziła działałność wydawniczą i księgarnię na Marszałkowskiej, a jej matka po wojnie w Krakowie, gdzie rzuciły ją wraz z babką wojenne losy, na kilka lat reaktywowała wydawnictwo i prowadziła bogate życie intelektualne.
Jestem też oczarowana tym, jak żyło się w Europie przełomu wieków, bo ze wspomnień o rodzinie Horwitzów wyłania się obraz ludzi inteligentnych, wykształconych, władających wieloma językami i kształconych na wielu europejskich uniwersytetach, swobodnie podróżujących między najbardziej popularnymi i interesującymi miejscami na ówczesnej mapie - Paryż, Wiedeń, Bruksela, Ostenda, Baden Baden, Berlin, Gandawa, Zurich. Rodzina rozsypywała się po całej Europie, ale nadal była ze sobą bardzo zżyta i cały czas utrzymywała kontakt listowy i bezpośredni, bo podróże nie stanowiły dla nich żadnego problemu (a nie wszyscy byli zamożni).
Na przykład tak przygotowywano się do wyjazdu zimą do Zakopanego:
Potrzebne były pszporty, by przekroczyć granicę między Królestwem a Galicją. Zabierano specjalne obuwie sukienne, lub z mocnej skóry, na grubej podeszwie, broń Boże na obcasach. Gumowe płaszcze przeciwdeszczowe. Grube wełniane peleryny z kapturami. Ciepłą bieliznę, bo wieczory bywały chłodne. Dla dam kapelusze z woalkami i parasolki słoneczne, bo słońce górskie paliło mocno. Dla panów podkute laski do górskich spacerów. Lornety, by podziwiać piękno gór. Zapasy herbaty, cukru, araku, świec - na wszelki wypadek.Mogłabym jeszcze długo pisać o losach rodziny Horwitzów, wspominając ich udział w zawieruchach historii, zaangażowanie w walkę o niepodległość Polski, kontakty z elitą intelektualną Europy, straszne wydarzenia z okresu II Wojny Światowej, narodziny i śmierci, ale pozostawię Was już sam na sam z tą cudowną ksiażką. *^v^*
"W ogrodzie pamięci" czytałam już dosyć dawno. Ale ciągle mam ją w pamięci jako bardzo ciepłą, klimatyczną sagę rodzinną. I to wydanie .... takie staranne. Bardzo, bardzo mi się podobała.
OdpowiedzUsuńPiękna książka ale i wstrząsająca... nie mogłam się od niej oderwać i gdyz skończyłam lekturę ciemną nocą, nie mogłam zasnąć tak bardzo byłam poruszona losami rodziny...
OdpowiedzUsuńCzytałam!!!
OdpowiedzUsuńPiękna książka!!!
Jesli ta ksiazka podobala ci sie, to moze "Ostatni Mazur" Andrew Tarnowskiego. A co do "Ogrodu pamieci" ot juz od jakiegos czasu zbieram sie do tej ksiazki - zmobilizowalas mnie!
OdpowiedzUsuńpiękna książka... z klimatem!!! polecam wszystkim
OdpowiedzUsuń