
I nadal pozostaję przy swoich dawno obranych kierunkach podróży. Ale zauważyłam, że zaczęłam z ogromną przyjemnością czytać o przygodach innych, którzy się w te nieprzystępne i nieodkryte rejony zapuszczają. A kiedy owi podróżnicy potrafią swe przygody opisać w tak barwny i pociągający sposób jak Wojciech Cejrowski, to czytanie dziennika z podróży jest dla mnie prawdziwą ucztą literacką.
W przeciwieństwie do poprzedniej książki Cejrowskiego która wpadła mi ręce, "Gringo wśród dzikich plemion", która była zlepkiem opowieści z najróżniejszych podróży i regionów świata, "Rio Anakonda" skupia się na jednej wyprawie na poszukiwanie Wewnętrznych Plemion Indian Carapana, zamieszkujących ziemie gdzieś na terytorium Kolumbii. Jest to ciekawa i bogata historia, szczodrze okraszona pięknymi zdjęciami i licznymi kilkustronicowymi dopiskami wyjaśniającymi pewne terminy i zjawiska, które dla człowieka zachodu są nieznane lub niezrozumiałe. Dużą wartością tej lektury jest język jakim posługuje się pan Wojciech Cejrowski - lekkim piórem prowadzi czytelnika poprzez meandry opowieści, chwilami rozbawia do łez, chwilami wprowadza nastrój zadumy, zawsze zaciekawia i zmusza do przewrócenia kolejnej strony.
Całość stanowi spójną i barwną opowieść, i mimo ponad 400-stu stron książka pozostawia niedosyt, kończy się za szybko i czytelnik czuje, że wiele jeszcze zostało nieopowiedziane, że autor dużo zachował dla siebie. Z drugiej strony rozumiem, że nie da się opowiedzieć wszystkiego a pewne fakty autor celowo zataił dla dobra plemion, którym gwałtowne spotkanie z zachodnią cywilizacją na pewno nie wyjdzie na zdrowie. "Rio Anakonda" porwała mnie i poniosła ze swoim nurtem, teraz będę wypatrywać następnych książek podróżniczych Wojciecha Cejrowskiego, bo kompletnie zaczarował mnie swoimi opowieściami.
Oj, ma ten dar czarowania. :)
OdpowiedzUsuń