środa, 30 kwietnia 2008

Tłumaczka snów

W moich kontynentalnych wędrówkach trafiam wreszcie do ukochanych Indii. Ale okazuje się, że na te prawdziwe Indie musze jeszcze poczekać do umieszczonych na liście "Świętych gier" Chandry, bo tutaj akcja toczy się w Ameryce.

Tytułową "Tłumaczką snów" jest matka głównej bohaterki i w kolejnych rozdziałach poznajemy tajemniczą historię jej daru przeplataną z historią jej córki.
Intrygująca jest sama instytucja tłumaczki snów - czy taka sztuka naprawdę istnieje i jest w Indiach uprawiana, czy to jedynie wyobraźnia pisarki? W każdym razie temat snów i śnienia jest mi bardzo bliski, bo sama każdej nocy mam bardzo bogate sny, może powinnam była szkolić się na ich tłumaczkę i zostać Śniącą w jakiejś społeczności? *^v^*

Divakaruni pisze lekko i ciekawie, chociaż "Mistrzyni przypraw" bardziej mi się podobała. Narracja jest prowadzona z kilku różnych źródeł, w pierwszej lub trzeciej osobie, raz mówi matka a raz córka, i to powoduje, że czytelnik jest w ciągłym ruchu zmiennych perspektyw. Dla mnie głównym tematem tej książki jest poszukiwanie własnej tożsamości narodowej, odcinanie się od korzeni i próba ich wyhodowania na nieurodzajnej glebie emigracji. Autorka nie daje nam żadnych gotowych odpowiedzi i chyba trudno by je było znaleźć.

Muszę przyznać, że jeden element nie pasuje mi do całości, mianowicie epizod z atakiem terrorystycznym na WTC 11 września, który jest tutaj wpleciony trochę na siłę... Ta książka byłaby równie dobra bez niego, historia byłaby tak samo zajmująca, bohaterowie tak samo uwikłani w swoje problemy, czytelnik tak samo zainteresowany wydarzeniami.

niedziela, 27 kwietnia 2008

Podróż do źródeł czasu

Przeniosłam się z Europy do Ameryki Środkowej, a konkretnie na Kubę (a racji pochodzenia autora) lub do Wenezueli (z racji miejsca akcji jego powieści).
Książkę Alejo Carpentier'a "Podróż do źródeł czasu" zdjęłam z półki bibliotecznej zupełnie przypadkiem, po prostu chciałam coś wybrać z literatury Ameryki Środkowej i ten tytuł i ta okładka przyciągnęły moją uwagę.

Autor nie obchodzi się lekko z czytelnikiem - narracja jest prowadzona w sposób skomplikowany, zawiły, soczysty, pełen metafor, tak więc nie można tej książki czytać ot tak sobie, nieuważnie, odpływając myślami na chwilę gdzieś indziej, bo szybko traci się wątek. Ale z drugiej strony, kiedy już wpadnie się w ten rytm, czytelnik płynie od zdania do zdania, i poprzez kolejne strony, przynajmniej ja ta pięknie i gładko sobie płynęłam. *^v^*

Carpentier jest mistrzem opisu - kiedy nasz bohater idzie ulicą, widzimy i czujemy dokładnie każdy kolor, zapach i fakturę, każdy dźwięk i smak. A co dopiero, kiedy podróżuje łodzią po rzece albo poprzez dżunglę! Nie są to opisy rozwlekłe i nadmiernie rozbudowane (niczym zmora uczniów - opisy przyrody w "Nad Niemnem", zresztą bardzo piękne *^v^*), są jak seria krótkich ujęć filmowych, nasz wzrok pada na budynek, stragan z owocami, handlarza ptaków i od razu uderza nas mnogość doznań, wiele zmysłów jest w jednej chwili zaspokojonych. (ta książka ożywiła u mnie wspomnienia z lektury "Tego lata w Zawrociu" Hanny Kowalewskiej, które jest podobne pod względem opisów przyrody)

Sama historia jest na początku intrygująca, potem staje się coraz bardziej ciekawa i przewracałam kolejne strony, żeby jak najszybciej przekonać się, co też bohater dalej zrobi, jak wybrnie z sytuacji, w której się znalazł (z własnej woli zresztą). Koniec jest troszkę przewidywalny, ale w sumie nie o to w tej książce chodzi - to powieść o podróży poprzez czas i przestrzeń, tej namacalnej po drogach i bezdrożach, i tej do swego wnętrza, metafizycznej, sięgającej korzeni, hm.. wszystkiego.

czwartek, 24 kwietnia 2008

Nie żyłam samotnie

Lubię biografie. Ta szczególnie przypadła mi do gustu z dwóch powodów: po pierwsze, jej bohaterka miała naprawdę bogate interesujące życie, którym mogłaby obdarzyć kilkoro innych ludzi; po drugie, urodziła się w czasach, które są mi jakoś ulubione i bardzo bliskie - początek XX wieku. Mowa tu o kolejnej pozycji z mojej listy europejskiej - książce "Nie żyłam samotnie" Miry Zimińskiej-Sygietyńskiej.

Nie jest to książka nowa (chyba w ogóle trudno ją teraz gdzieś kupić), moje wydanie jest z 1985 roku, i wpadła mi w oko, kiedy kilka dni temu przeszukiwałam biblioteczkę u rodziców, żeby znaleźć książki z mojej listy 6 kontynentów.

Życie pani Miry przypada na cudowny i zarazem straszliwy okres naszej historii - rozbuchane artystycznie 20-lecie międzywojenne, II wojna światowa, potem Polska socjalistyczna. Na szczęście mało jest o tym ostatnim okresie, bo by mnie chyba szlag trafił, gdybym poczytała więcej - wystarczy mi ta dawka głupoty i arogancji ówczesnych dygnitarzy, zawarta na kilkudziesięciu stronach książki. Grozę wojny też da się bardzo mocno odczuć mimo, że autorka poświęciła temu okresowi niewiele miejsca. Książka zaczyna się dzieciństwem pani Miry w Płocku, a potem akcja przenosi się do Warszawy, i poznajemy najpiękniejszy okres w życiu aktorki.
A nie było to życie łatwe - pełne ciężkiej pracy i doskonalenia swojego warsztatu aktorskiego, ale też pełne zabawy, szaleństw, beztroski, satysfakcji ze swojej pracy scenicznej, wyzwań artystycznych i radości życia. Strasznie żałuję, że o tym okresie jest tak mało napisane (stosunkowo mało - książka generalnie jest niegruba, 230 stron plus przypisy), ale dla mnie każda ilość o tamtych czasach to byłoby mało. ^^

Fascynujące dla mnie jest to, że przyjaźniła się i współpracowała z tymi wszystkimi niesamowitymi osobami, o których się teraz wspomina z łezką w oku i szacunkiem dla ich dorobku artystycznego - Bodo, Dymsza, Ordonówna, Pogorzelska, Hemar, Tuwim, Makuszyński, Boy-Żeleński, Jaracz, Fogg i wielu, wielu innych. O "Mazowszu" jest bardzo niewiele, a biografia kończy się w okolicach 1955 roku, ale sama autorka pisze, że wiele książek na temat "Mazowsza" powstało i chyba ma rację, że się o tym nie rozpisuje.

Książka sama "się czyta", a jest to zasługą lekkiego dowcipnego pióra autorki, prostego języka, szczerego, bez udziwnień i bez zadęcia. I chyba taka była Mira Zimińska-Sygietyńska.

PS.: Tak w ogóle to się cieszę, że już mnie tu niektórzy odwiedzają! *^v^* Zapraszam też na mój blog życiowo-robótkowy FriendSheep - Gromadnik Życia Codziennego. ^^

środa, 23 kwietnia 2008

Eureka!

Z okazji przypadającego na dzisiaj Światowego Dnia Książki postanowiłam zrobić coś, żeby usprawnić moje czytelnictwo a przy okazji nie zbankrutować (bo wiadomo, jakie są ceny książek, a ja zawsze kupuję ich dużo, bo chciałabym mieć je wszystkie na półce... *^v^*)

Poszłam po rozum do głowy i ... znalazłam sobie bibliotekę blisko domu. Przecież naprawdę nie trzeba od razu kupować wszystkich książek, które chce się przeczytać. Niektóre można najpierw wypożyczyć, sprawdzić zawartość, a potem ewentualnie zakupić i mieć na stałe. (do wielu książek lubię wracać wielokrotnie).

Moja biblioteka jest częścią sieci bibliotek Ursynoteka im. Juliana Ursyna Niemcewicza na warszawskim Ursynowie - karta czytelnika uprawnia mnie do korzystania z nich wszystkich, ale najbliżej mi do tej na ulicy Nugat 4.

Biblioteki osiedlowe pamietałam z czasów, kiedy byłam na studiach - korzystałam przeważnie z bibliotek znajdujących się w małych dusznych kompletnie zastawionych półkami salkach tonących w półmroku, z wielką szafką z tysiącem małych szufladek, w których poupychane były karty katalogowe. Ale świat idzie do przodu!
Sala, wprawdzie oczywiście zastawiona regałami, nie była wcale mroczna tylko jasna i przestronna, a katalog jest skomputeryzowany, co więcej, mogę go sobie przeglądać ze strony biblioteki z dowolnego miejsca (np.: z domu, siedząc w piżamie i kapciach, ze spokojem wybierając, co to ja chciałabym teraz przeczytać *^v^*) i rezerwować książki, które potem będą na mnie czekały do odbioru.

No tak, powiecie, że odkryłam Amerykę, tak to jest, jak się z domu nie wychodzi. *^v^*

Dziś wybrałam trzy książki, które dorzucam do listy 6 kontynentów:


Audrey Niffenegger "Miłość ponad czasem" - została mi ostatnio polecona jako wspaniała opowieść i zamierzam się o tym wkrótce przekonać.
Chitra Banerjee Divakaruni "Tłumaczka snów" - mam już na koncie "Mistrzynię Przypraw", która mnie zachwyciła, więc równie dużo spodziewam się po tym tytule.
Alejo Carpentier "Podróż do źródeł czasu" - kubański autor, kompletnie mi nieznany, a książkę wzięłam z półki "na czuja". Zobaczymy.

niedziela, 20 kwietnia 2008

Cień wiatru

Jeżeli jest 2:35 w nocy a ja nie mogę oderwać się od książki, to chyba można ją nazwać całkiem niezłą lekturą! *^v^*

Moja druga pozycja w ramach Książek 6 kontynentów to również książka, która wpadła w moje ręcę przypadkiem - podrzuciła mi ją teściowa i trochę przeleżała na półce, aż znalazła się na mojej liście jako przedstawicielka literatury europejskiej i sięgnęlam po nią bo akurat skończyłam Smith i ta była następna na stosie. Jednak w przeciwieństwie do "O pięknie", "Cień wiatru" Carlosa Ruiza Zafóna intryguje już od pierwszego rozdziału.

To powieść o książkach, wokół nich toczy się akcja, one są tłem dla wydarzeń, a konkretnie książka jednego tajemniczego autora, odkryta przez 10-cioletniego chłopca na zakurzonej półce antykwariatu. A co z tego wyniknie? Nie będę zdradzać nic więcej. Napiszę tylko, że akcja jak u Hitchcock'a zaczyna się wybuchem i potem tylko coraz bardziej się rozkręca i nabiera tempa. A w zaznajamianiu czytelnika z kolejnymi postaciami i szczegółami wydarzeń Zafon jest prawdziwym mistrzem - nic nie jest powiedziane za wcześnie lub za dużo, niż powinno być ujawnione w danym momencie. Poza tym autor tak umiejętnie buduje każdego z bohaterów, że są oni realni i ma się do nich zdecydowany stosunek (szczerą sympatię albo ogromną nienawiść i odrazę...). Mimo ponad 500-set stron pożarłam tę książkę błyskawicznie. *^v^*

"Cień wiatru" natchnął mnie dodatkowo do zaplanowania wycieczki do Barcelony i odwiedzenia miejsc opisanych w powieści, podążenia ulicami którymi chodzili jej bohaterowie. Zanjoma powiedziała mi, że podobno istnieje książka będąca przewodnikiem po Barcelonie według Zafona. *^v^*

17 kwietnia w Hiszpanii ukazała się kolejna powieść Zafona, mam nadzieję, że polscy wydawcy szybko zakupią do niej prawa i ją przetłumaczą, będę na nią czekała z utęsknieniem! *^v^*

piątek, 18 kwietnia 2008

Smakowite tytuły

Jestem łakoma. *^v^*
Okazuje się, że nie tylko na "prawdziwe" smakołyki, ale również na smakowite tytuły książek! No, bo powiedzcie sami - czy aż nie chce się od razu porwać poniższych lektur w objęcia i zaczytać się nimi aż do przesytu?...

(znalezione dziś na Merlinie)


Wszystkie mają najwyższe oceny i zamierzam je niebawem przeczytać, oczywiście podzielę się wrażeniami! *^v^*

środa, 16 kwietnia 2008

O pięknie?

Pierwszą książką z mojej listy okazała się być (przypadkowo) "O pięknie" Zadie Smith.
Przypadkowo, bo sięgnęłam po nią będąc w weekend na działce, zwabiona nazwiskiem autorki, o której utworach słyszałam ale sama jeszcze się z nimi nie spotkałam. To nie lada lektura - prawie 600 stron! I jeszcze w twardych okładkach, prawdziwe utrapienie dla takich czytelników jak ja - zawsze zabierających ze sobą książki na drogę do autobusu. Tylko czy te 600 stron ma odpowiednią do wagi zużytego papieru wartość literacką?

Zanim napiszę coś od siebie powiem, że (już po przeczytaniu tej książki) spotkałam się ze skrajnymi opiniami na jej temat - albo pięć gwiazdek, albo jedna. A ja bym dała - 3.

Zaczyna się mało porywająco, może to styl autorki, a może wina tłumacza, ale pierwszy rozdział jakoś nie kusi, żeby brnąć dalej. Akcja zostaje zadzieżgnięta a postaci naszkicowane, ale początek nie porywa jeszcze na tyle, żeby broń Boże nie odłożyć tej książki z powrotem na półkę. Byłam jednak zdeterminowana, żeby dać Smith szansę zainteresowania mnie wydarzeniami, zresztą było tylko kilka książek w moim życiu, które przerwałam aby już nigdy do nich nie powrócić, więc nie tak łatwo mnie zniechęcić. ^^
Akcja toczy się w światku uniwersyteckim a głównymi bohaterami jest pewna amerykańska rodzina. Mamy tutaj też drugą rodzinę, z którą losy tej pierwszej splatają się na różnych poziomach i w dość skomplikowany sposób, mamy gromadkę innych postaci, każda charyzmatyczna i wyróżniająca się z tłumu. Jest miłość - dojrzała, nastoletnia, matczyna, jest zazdrość, zdrada, religia, polityka i seks. Co mnie wydało się szczególnie interesujące i co powodowało, że przewracałam kolejne kartki był fakt, że część postaci jest czarna (główni bohaterowie to mieszane małżeństwo czarno-białe) i książka opisuje świat w zasadzie mi nieznany, a przez to ciekawy. Pojawiają się motywy stosunków czarni - biali, walki ideologicznej między Ameryką a Haiti. Poza tym, lubię powieści dziejące się w środowisku akademickim, (na czele z książkami mistrza powieści uniwersyteckiej Davida Lodge'a).
Nie zgodzę się z podtytułem - "transatlantycka saga komiczna", bo nie ma dla mnie w tej opowieści wiele komizmu - nie bawi mnie ani zdradzający mąż, ani obserwująca pierwsze oznaki przemijania żona, ani radykalnie prawicowy profesor, ani stosunki międzyludzkie oparte na szantażu. To wszystko nie zostało moim zdaniem opisane w sposób komiczny. Chyba, że pod pojęciem "komiczny" będziemy rozumieli "odwołujący się do refleksji, ważny jako instrument krytyki wobec wartości i autorytetów (np. satyra, ironia, groteska)" (Wikipedia). Bo dużo w tej książce skrytykowanych autorytetów i wartości.

Dla mnie to historia o zwykłych ludziach - namiętnych i pustych, szczerych i zakłamanych, silnych i słabych, o tym, jak pokręcone bywa nasze życie i jak podnosimy się z wielu upadków po to, żeby następnym razem ustać na nogach albo... znowu upaść.
Zadie Smith niestety nie jest wirtuozem słowa pisanego a "O pięknie" to nie arcydzieło, raczej miłe czytadło, w trakcie którego chcesz wiedzieć, co się na kolejnych stronach bohaterom przydarzy, ale po odłożeniu jej na półkę nie zostawia wiele w pamięci.

wtorek, 15 kwietnia 2008

Jakoś mało czytam w tym roku...

Dlatego postanowiłam zmienić tę sytuację i wziąć się poważnie za czytanie!

Tak naprawdę to czytam sporo, ale wiele książek na raz, leżą pozaczynane, bidulki, czekając, kiedy to wreszcie zajrzę do nich znowu...
W ramach walki z moim czytelniczym lenistwem postanowiłam nieoficjalnie przyłaczyć się do akcji Książki z 6 kontynentów. Dlaczego nieoficjalnie? Bo akcja zaczęła się w marcu, więc nie chcę się teraz dołączać na przyczepkę, ale zamierzam równolegle przeczytać sobie kilka książek według zasad tego bloga.

EDIT: Zostałam odnaleziona w Sieci przez Prowincjonalną Nauczycielkę jak tak sobie po cichu na boku czytałam i oficjalnie dopisana do wyzwania! *^v^*

Czyli, wybieramy sobie książki z 6 kontynentów. Moja lista jest jeszcze niepełna, na razie deklaruję poniższe lektury:

Ameryka Płn
F.S.Fitzgerald "Wielki Gatsby"
Margaret Atwood "Pani Wyrocznia"
Audrey Niffenegger "Miłość ponad czasem"

Azja
Vikram Chandra "Święte gry"
Abe Kobo "Kobieta z wydm"
Taichi Yamada "Obcy"
Henri Fauconnier "Malajska przygoda"
Chitra Banerjee Divakaruni "Tłumaczka snów"

Ameryka Płd, Śr. i Meksyk
Alejo Carpentier "Podróż do źródeł czasu"
Paulo Coelho "Na brzegu rzeki Piedry usiadłam i płakałam"
G.G. Marquez "Kronika Zapowiedzianej Śmierci"
Mario Vargas Llosa "Gawędziarz"

Australia i Oceania
Patrick White "Węzeł"
J. Lindsay: "Piknik pod Wiszącą Skałą"

Europa
Zadie Smith "O pięknie"
Carlos Ruiz Zafon "Cień wiatru"
Małgorzata Kalicińska "Dom nad rozlewiskiem"
Marianne Fredriksson "Anna, Hanna i Johanna"
Mira Zimińska-Sygietyńska "Nie żyłam samotnie"

Afryka
Nadżib Mahfuz "Opowieści starego Kairu"
Alaa Al Aswany "Kair - historia pewnej kamienicy"
Alexander McCall Smith "Kobieca agencja detektywistyczna nr 1"


Część to klasyki, części autorów wcale nie znam a chcę poznać. Ciekawe, jak mi pójdzie z książkami - cegłami, np.: Chandrą czy Zafonem? Chociaż pierwszą "cegłę mam już za sobą - przeczytałam ją z rozpędu (podczas pobytu na działce w zeszły weekend sięgnęłam po nią i już nie byłam w stanie jej odłożyć, właśnie skończyłam *^v^*). Ale akurat miałam przerwę w dzierganiu na drutach (skończyła mi się włóczka na 5 minut przed skończeniem sweterka, czekam na dostawę...) i w malowaniu.

Dla porządku zapraszam na mój drugi blog o włóczce, obrazach i innych działaniach artystycznych! *^v^* FriendSheep

Pierwsza recenzja już wkrótce!