
Kupiliśmy ją na lotnisku, już po odprawie bagaży, i tę niezłą ciegiełkę (608 stron) trzeba było tachać w plecaczku podręcznym. Mimo objętości, najpierw Robert połknął ją w kilka dni, a potem ja się do niej dorwałam, po skończeniu "cegły" Pamuka. ^^
Nie będę pisać o fabule, bo nie chcę psuć Wam przyjemności jej odkrywania, zdradzę tylko, że akcja znowu dzieje się zimą (tak, jak "Śniegu" Pamuka, ciekawie czyta się o mrozie i śniegu leżąc na rozgrzanym piachu nad brzegiem morza, w pełnym słońcu! ^^).
Jest to powieść drogi w najlepszym wydaniu, uwielbiam tak podróżować z bohaterami, szczególnie po Ameryce, zatrzymywać się w motelach, jadać w przydrożnych knajpkach, wsiąść w autobus Greyhound'a, na kolejnych stronach poznawać w drodze nowych ludzi.
Bardzo podoba mi się też spojrzenie autora na relacje między człowiekiem a bogiem, jest bardzo bliska moim przekonaniom na ten temat.
To porządny kawałek literatury, a na 41 stronie jest smakowity przepis na chilli! *^v^*
A mi to się ta książka szalenie nie podobała. Pomysł ogólny niezły, ale wykonanie fatalne (nie wiem, może to wina tłumaczenia?). No i to beznadziejne poczucie humoru. Musiałam się zmuszać, żeby ją skończyć (W końcu wydałam tyle forsy na nią :P). Jeszcze kiedyś coś przeczytam Gaimana, bo jestem ciekawa czy on ma zawsze taki mierny styl.
OdpowiedzUsuńGdzieś już czytałam o tej książce, pewnie na sąsiednim blogu, i mam zamiar ją przeczytać. Dzięki za opinię!
OdpowiedzUsuńMi natomiast książka się szalenie podobała, ale niestety nigdy nie jest tak żeby wszystkim dogodzić, zresztą po jej zakupie sama się obawiałam czy będzie warta pieniędzy, które na nią poświęciłam.
OdpowiedzUsuńCo do "Amerykańskich Bogów" to właśnie te podróżowanie po motelach, miastach sprawiło, że tak bardzo mi się ona podobała zresztą polubiłam Cienia i Pana Wednesday'a.