środa, 30 lipca 2008

Sztokholm - Zima w Sztokholmie

Oj, powiało mi tą zimą w środku lata, powiało. Ale nie tylko ze względu na miejsce akcji książki "Zima w Sztokholmie" Agnety Pleijel.

To książka smutna, zimna, i byłaby taka nawet, gdyby jej akcja toczyła się w tropikach. Dzieje się tak z dwóch powodów.

Po pierwsze, autorka pisze w charakterystyczny typowo skandynawski sposób - zdawkowy, oszczędny, krótkie urywane zdania. Cała narracja jest prowadzona tak, jakby czytelnik przerzucał kolejne slajdy z rzutnika, zatrzymując się przy każdym na chwilę, i już przeskakując do następnego. Nie ma opisów, nie widzimy szczegółów. Miasto też pokazane jest w kilku słowach, w migawkach.
W taki sposób spotykamy się z tym miastem po raz pierwszy:
Sztokholm w listopadzie:
miasto arktyczne, pod żaglem, szarobure niebo, domy odwrócone do góry nogami, powoli zanurzające się w wodzie. Krótka, gorączkowa purpura w szczelinie między ciemnością ziemi i nieba. Blade światła neonu za oknami autobusu, patetyczne wykrzykniki. W listopadzie Sztokholm jest nie do opisania, żałobna wędrówka ku zimie.
Autorka niezbyt wylewnie zapoznaje nas ze Sztokholmem - czasami wtrąca zdanie lub dwa.
Pod skrzydłem samolotu zobaczyłam swoje rodzinne miasto, jak żyrandol mieniace się w ciemności. Opasane sznurem pereł, skrzącą się urodą autostrad.

Źródło: Wikipedia
Woda w Strommen czarna jak atrament. Obok gmachu opery natarczywe kaczki pływały tam i z powrotem wśród ogłuszającego kwakania. Było zimno.
Czekali na windę po spacerze wzdłuż Skeppsbron, gdzie zgiełkliwy ruch ulicy uniemożliwiał rozmowę. Jaskrawe cytrynowożółte smugi światła wciąż widoczne były nad Lidingo. patrzyli jak gasną. Z mostu widzieli mieniacą się wodę miasta.
Zima Ringvagen staje się wietrzną trasa przelotową, przez nikogo nie lubianą.
Źródło: Stephen Carson
Cienkie pasemka śniegu, białe i przezroczyste, niespokojnie przecinały ulicę, wzbijając się w górę. W oddali, za bezlistnymi drzewami parku, widac było szare budynki Hornsgatan, jeszcze dalej prostą wieżę kościoła Hogalid, w a kierunku północno-zachodnim, na tle nieba - sylwetkę ratusza.
Zatoka Arstaviken pokryła wodę cienką warstwa lodu, mieniaca się błękitem. Nadbrzeżna trzcina zastygła w lodzie. Środkiem zatoki przebiegał tor wodny.
Ale jest też drugi powód, dla którego ta książka mrozi i wyziębia - opowiada ona o relacjach damsko męskich, o stosunkach między rodzicami i dziećmi, o toksycznych rodzicach, o toksycznych związkach, o potrzebie posiadania dzieci z ukochanym mężczyzną, który ich nie chce, a jednocześnie robi dziecko swojej kochance, o niedorastaniu do oczekiwań neurotycznej matki, o zakłamanych pozornie szczęśliwych rodzinach, o życiu w ciągłym poczuciu winy w stosunku do każdego, a najbardziej do samej siebie.
Nie ma w tej książce ani jednego normalnego szczęśliwego związku...
Na plaży poniżej widzieli inna parę. Mężczyzna leżał na plecach; podpierając sie na łokciach, skierował wzrok w dal. Kobieta przykucnęła obok niego. Przy stopach zebrała niewielki stos kamieni. Spojrzawsze na mężczyznę, wrzuciła kamień do wody. Wzrok mężczyzny powędrował w kierunku amerykańskiego kontynentu. Kobieta, zerkając w jego stronę, ponownie wrzuciła kamień do wody. Żadnej reakcji w sztywnym karku mężczyzny. kobieta siedziała przez chwile bez ruchu, ze spuszczonymi ramionami, po czym wybrała nowy kamień, większy tym razem i spojrzawszy na mężczyznę spod grzywki, wrzuciła kamień do morza. Chlupnął i bryzgnął wodą. Mężczyzna w prowokacyjny niemal sposób nie zwracał na nią uwagi. Co się działo? Prowadzili swojego rodzaju rozmowę. Tak rozmawiają mężczyźni i kobiety, pomyślała, obserwując ich.

Wymroziła mnie i wymęczyła ta książka. Prawdopodobnie taki jest jej cel i została bardzo dobrze skonstruowana. Trudno mi się z niej otrząsnąć.

niedziela, 27 lipca 2008

Pekin II - Kamienna wioska

Wszystko zaczęło się od paczki z suszonym węgorzem.
Książka, która tak się zaczyna, nie może być nieciekawa. *^v^*

I oczywiście nie była. "Kamienna wioska" Xiaolu Guo to pierwsza powieść tej trzydziestopięcioletniej autorki opublikowana poza Chinami, i mam nadzieję, że inne jej powieści też zostana kiedyś u nas przetłumaczone.

Przede wszystkim, powieść ta to niezły kontrast do poprzednio przeze mnie czytanego debiutu siedemnastoletniej Chun Sue - tutaj czuć warsztat i wirtuozerię słowa wykształconej i doświadczonej pisarki.

Muszę przyznać, że tę książkę tylko połowicznie można zaliczyć do Miejskiego Czytania, bo w połowie opisuje życie dwudziestoośmioletniej głównej bohaterki w Pekinie, a w drugiej jej wspomnienia z dzieciństwa w tytułowej Kamiennej Wiosce na chińskim wybrzeżu 1800 km od Pekinu. Ale z drugiej strony, w porównaniu do "Chińskiej lalki", o ileż bardziej czuje się tutaj i widzi ten Pekin!
Mieszkamy z Redem w spieczonym słońcem miejskim molochu, który nazywa się Pekin.
(...)żyjemy jak para krabów pustelników zamknięci w ogromnym wieżowcu. Budynek liczy dwadziecia pięć pięter, my zajmujemy mieszkanie na parterze. (...) Nigdy nie trzymaliśmy w domu kota, nie wspominając juz o psie, za to hodowaliśmy kiedyś kilka roślin doniczkowych, podobno kwitnących. Nie dowiedzieliśmy się jednak, czy rzeczywiscie zakwitają, ponieważ dwudziestopięciopiętrowy wysokościowiec z naprzeciwka, identyczny jak nasz, zasłania nam słońce i w zasadzie nie dociero ono do okien naszego parterowego mieszkania. (...)
Oczywiście są jeszcze inni lokatorzy tego wysokościowca, (...) Odnoszę wrażenie, że czysta witalność, nagromadzona energia ich pwrzedniego bytu, kładzie się nad nami warstwa za warstwą i wypełnia wszystkie dwadzieścia pięć pięter.
Źródło: Wikipedia

Pekin tętni życiem, codziennie od rana nieodmiennie. Coraz wyżej pną się nowe wysokościowce, wkraczają już w przestrzeń nisko latających samolotów, a Red i ja pozostajemy skuleni na parterze.
Nasza bohaterka Koral pracuje w wypożyczalni kaset video i w ten sposób utrzymuje siebie i swojego chłopaka próżniaka Reda, który twierdzi, że "pracują tylko idioci" i z zapałem gra we frisbee. Nie ma między nimi głębszych więzów uczuciowych.
Latem Pekin jest gorący jak spieczony pomidor. (...) Do tego dochodzą dźwięki naszego miasta, o róźnym natężeniu: wyzwiska, którymi obrzucają się taksówkarze, okrzyki w rodzaju: "Wszystko tylko po dziesięć juanów" albo "Wiadomości wieczorne", i niekończący się koncert rowerowych dzwonków.
Pewnego dnia Koral dostaje paczkę, w której znajduje się wspomniany na początku wędzony węgorz, i zaczyna wspominać swoje dzieciństwo w rybackiej wiosce Shi Tang, i niestety w większości nie są to miłe wspomnienia.

Oprócz Pekinu poznajemy też dość dokładnie nie mniej ciekawe obyczaje panujące w rodzinnej wiosce rybackiej Koral. Na przykład pierwszy pechowy posiłek dwunastoletniej wtedy babki Koral w domu swego męża, a pochodziła ona z głebi lądu i nie znała rybackich przesądów:
Pierwszego dnia, w obecności swoich teściów i dziesięć lat starszego od niej męża, moja babka wpatrywała się chwilę w kręgosłup ryby, zjedzonej z jednej strony, aż wreszcie doszła do wniosku, że nalezy odwrócić rybę na drugi bok. Gdy tylko tak zrobiła, jej teść, który przez całe życie był kapitanem łodzi, ogromnie się zdenerwował, podobnie zreszta jak jego małżonka. (...) Rybacy w wiosce utrzymywali bowiem, że nie wolno odwracać ryby na talerzu, bo morze przewróci łódź do góry dnem. Jeżeli ktoś chciał zjeść spodnią część ryby, powinien wydłubać mięso pałeczkami.

Takich faux pas było zresztą więcej.

Jakkolwiek tragiczne były losy młodziutkiej Koral w rybackiej wiosce, nagle poruszone przez węgorza wspomnienia pozwalają "odczarować" przeszłość, zamknąć pewne rozdziały i ruszyć z miejsca, w którym nasi bohaterowie wydawali się tkwić bez przyszłości. Tak więc, ostateczny wydźwięk tej historii jest pozytywny. *^v^*

Źródło: Wikipedia
Dźwięk zegara dworcowego, który wybił północ, niósł się echem ulicą Changan, główna arterią miasta. To Pekin, nasze miasto. Plac Niebiańskiego Spokoju rozciąga się na wschód, Pachnące Wzgórza na zachód. Udało nam się złapać ostatni autobus, który zawiezie nas do naszego domu na przedmieściach na zachód od centrum. Z okna autobusu, pędzącego przez pociemniałe miasto, latarnie uliczne wyglądają jak niekończący się łańcuch małych fajerwerków.

sobota, 26 lipca 2008

Pekin I - Chińska lalka

Wiem, że jest wielu ludzi, którzy nie są w stanie znieść mrocznego pisania w dekadenckim tonie - wiecie, kiedy się pisze o sobie w taki sposób, jakby się pisało o kimś innym. Jeżeli jesteś jedną z tych osób, przerwij lekturę w tym miejscu. nie mam zamiaru cię przymuszać.

Tak pisze główna bohaterka książki "Chińska lalka" Chun Sue na 63 z 200 stron powieści.
Nie ukrywam, że była to kusząca propozycja, tym bardziej, że książka ta wcale nie jest mroczna w dekadenckim tonie - przedstawia moim zdaniem typowy świat nastolatki (bohaterka ma 15 lat). I to nie odmienny dla nas Europejczyków świat nastolatki chińskiej, który różniłby się jakoś znacząco od świata nastolatek polskich czy angielskich.
Następny rozdział zaczyna się słowami:
Nienawidziłam szkoły z każdym dniem bardziej. Nie chciałam więcej się uczyć tego chłamu, nie chciałam więcej marnować czasu. Wyniosłam stamtąd wszystko, co mogłam.
Czyż nie były to myśli, które każdy z nas miał na jakimś etapie naszej edukacji? *^v^*

Chun Sue (bo książka ta jest autobiografią autorki), a właściwie Lin Jiafu chodzi do szkoły, której nienawidzi, porzuca ją, powraca do niej tylko po to, żeby znowu ją porzucić, buntuje się przeciwko światu dorosłych, słucha zachodniej muzyki (najchętniej Nirwany), także swojej rodzimej i robi wywiady z początkującymi zespołami chińskimi, uprawia przygodny seks z wieloma znajomymi i zakochuje się na zabój, nieszczęśliwą miłością, zazwyczaj w chłopcach niedojrzałych, tchórzliwych, niepewnych swoich uczuć (w końcu mówimy o piętnastolatkach...), jej cierpienia mają podłoże egzystencjalne (miłość i śmierć splatane nierozłącznie, nicość, no future, marzenia i niemożność ich spełnienia), ale również materialne (nie ma pieniędzy na najmodniejsze ciuchy i kosmetyki...), a jej znajomi są w stanie podobnego zawieszenia, rozdarcia, rozedrgania.

Źródło: Wikipedia

Pekin końca lat 90-tych XX wieku pokazany w "Chińskiej lalce" oczami nastolatki bardzo przypomina Warszawę - młodzież nie ma pieniędzy, spędza czas w małych barach lub pubach, chadza na spacery do parków, na koncerty, powałęsać się po centrach handlowych, żeby popatrzeć na nieosiągalne dla nich towary w sklepach, uprawia przypadkowy seks bez uczuć i zobowiązań, nienawidzi szkoły, ale nie ma pomysłu na to, co ze zobą zrobić, jeśli do tej szkoły nie chodzą.
Bardzo mało czuć sam Pekin, może w tym, że bohaterowie najczęściej wszędzie jeżdżą rowerami.

Książka ta, oczekując na wydanie dwa lata, wywołała podobno duże poruszenie w Chinach i została wycofana z księgarń kilka miesięcy po opublikowaniu.
Autorka (która miała 17 lat kiedy napisała "Chińską lalkę") sama mówi tak:
Pisałam wprawdzie o doświadczeniach chińskiej dziewczyny, ale młodzi ludzie wszędzie mają podobne problemy.
Trudno mi się z nią nie zgodzić. Tylko czy od razu trzeba te przemyślenia wydawać w formie książki? Może trzeba, żeby młodzież poczuła, że gdzieś na świecie ich rówieśnicy mają takie same problemy.
Czy powinno się iść za chwilowym porywem, odrzucając przezorność, czy polegać na własnych siłach i uporczywym dążeniu do sukcesu - jedynego sukcesu, z jakiego możemy być dumni? W jaki sposób normalny człowiek może rozpoznać, co jest słuszne, a co nie?
Musi być na tym świecie coś wazniejszego niż prawda, musi być coś ważniejszego niż uczucia, ważniejszego niż pieniadze, ważniejszego niż samo życie.
Czym jest to coś?
To pytanie autorka pozostawia bez odpowiedzi.

Niektórzy wolą pokrzywy

Powieść ukazuje okres przełomu w kulturze i obyczajowości Japonii XX wieku (1929). Komplikacje uczuciowe i życiowe bohaterów spowodowane są w głównej mierze konfliktem pomiędzy tradycyjnym wychowaniem, urzekającym wpływem dawnej kultury a nowymi tendencjami w życiu społecznym i obyczajowym.

Dawno nie pałałam taką niechęcią do bohaterów książki. Dlaczego?
Główni bohaterowie "Niektórzy wolą pokrzywy" Tanizaki Jun'ichiro nie są antypatycznymi zbrodniarzami, czy coś w tym stylu. Jest to najbardziej rozmemłana, niezdecydowana para małżeńska, jaką poznałam, a przez to potwornie denerwująca!

Kaname i Misako już się nie kochają, ich uczucia wygasły do stanu fizycznej i psychicznej obojętności, a przy tym Kaname często korzysta z usług prostytutek a Misako poznała innego mężczyznę, którego pokochała. W związku z tym, jak cywilizowani ludzie podejmują wspólną decyzję o rozwodzie, siedmioletni syn pozostanie przy ojcu, a matka, która przeprowadzi się do nowego partnera, będzie mogła go widywać, i do końca życia pozostaną w przyjaźni. Tylko, że od tego momentu zaczynają się przysłowiowe schody.

Małżonkowie dają sobie czas na utwierdzenie się w tej decyzji, i poznajemy ich, kiedy ten czas już mija, i teraz należy przeprowadzić rozwód, a przede wszystkim powiedzieć o decyzji ojcu Misako i ich synkowi. A oni nie są w stanie tego zrobić! Odkładają ten moment, wynajdując najróżniejsze powody:
- Wspominając o najbardziej odpowiednim czasie dla nas wszystkich, miałem na myśli również porę roku. Bo przecież nasilenie smutku w dużej mierze zależy od stanu pogody. Najtrudniej byłoby rozstawać się jesienią, w najsmutniejszej porze roku. Słyszałem o mężczyźnie, który gotów był się rozwieść, ale kiedy żona zaczęła płakać i prosić, żeby dbał o siebie bo "teraz będzie coraz zimniej", nagle zrezygnował ze swego zamiaru. (...)
- Chcesz powiedzieć, że najlepiej rozstawać się w okresie słonecznym, ciepłym, jak teraz?
- Tak. Teraz jest jeszcze chłodno, ale robi się coraz cieplej, wkrótce zaczną kwitnąć wiśnie, a drzewa i pola okryją się zielenią... Myślę, że w takich warunkach byłoby mniej smutno. (...) Latem też nie byłoby tak źle, (...)
Mija okazja za okazją, a ja nie mogę się zdecydować, i nic na to nie poradzę.
(...) Nie możemy dłużej pozostawać małżeństwem, a w istocie już przestaliśmy nim być. I ja, i Misako dobrze o tym wiemy, ale nie możemy się zdecydować i wybrać między krótkotrwałym bólem a cierpieniem, które by nam towarzyszyło do końca życia. A właściwie nawet i to nie, decyzja już zapadła, ale cały kłopot w tym, że nie mamy odwagi jej zrealizować.

W efekcie męczą się tak oboje do końca książki, synek dowiaduje się prawdy od wuja, z którym jedzie na wycieczkę do Tokio, i którego sam ciągnie za język (bo przecież dziecko ślepe nie jest i dobrze widzi, że między rodzicami dzieje się coś niedobrego), a Kaname wreszcie pod koniec wysyła list do teścia.

Przychodzi mi też na myśl pewna analogia zbudowana przez autora - ojciec Misako jest wielkim miłośnikiem teatru lalek bunraku, zna się na szczegółach poszczególnych sztuk teatralnych, na detalach kostiumów i scenografii, wymienia wszystkich znanych animatorów lalek, specjalnie dla obejrzenia przedstawień i zdobycia pewnej szczególnej lalki wybiera się w podróż po Japonii. Oglądając wraz z nim historie ilustrowane postaciami drewnianych lalek miałam wrażenie, że Kaname i Misako są takimi lalkami, ale ktoś zapomniał przydzielić im animatorów, i teraz szamoczą się tylko jak ptaki w klatce, wykonując kilka postawowych ruchów, nie mogąc kontynuować swego przedstawienia.

Źródło: Britannica

Na koniec jeszcze kilka smaczków kulturowych (książka powstała w 1929 r).
Osaka vs Tokio:
Kaname nie lubił gidayu z Osaki przede wszystkim dlatego, że nie znosił ich na pozór nieokrzesanego czy szostkiego sposobu recytacji. Przejawiające się w sposobie prowadzenia narracji cechy mieszkańców Osaki budziły niechęć zarówno w nim, jak i w żonie, obojgu urodzonych w Tokio; odstręczała ich owa szczególna zuchwałość i bezwstyd czy może zupełny brak taktu w dążeniu do celów osobistych. Wszyscy typowi tokijczycy są raczej powściągliwi i wstydliwi. Jest im zupełnie obca otwartość mieszkańców Osaki, którzy potrafią bezceremonialnie wszczynać rozmowy z obcymi w pociągu czy tramwaju, a nawet - trzeba to podkreślić - pytają o ceny przedmiotów, o sklep, w którym ktoś kupił to, co akurat noci. Tokijczyk uznałby takie zachowanie za niegrzeczne i świadczące o złym wychowaniu. W tym zakresie poczucie konwenansu jest u tokijczyków silniej rozwinięte, lecz jednocześnie w rezultacie przesadnego zwracania uwagi na pozory i opinię otoczenia, zatracają oni energię i przedsiębiorczość, w sposób nieunikniony skłaniają się do biernej postawy.(...) Jeśliby tokijczyk nie mógł wyrazić jakiegoś uczucia w bardziej powściągliwej formie, wolałby w ogóle zrezygnować z jego wyrażenia i zbyłby po prostu cała sprawę jakimś żartem.

Postać Ohisy, młodziutkiej kochanki starego ojca Misako, która żyła pod jego dyktando, ubierając się i zachowując tak, jak wyznaczał jej Shiba (Ohisa też czerni zęby!):
W wyobraźni Kaname pojawiły się nagle twarze ludzi z tamtych dawnych czasów, ludzi, którzy wiedli swój żywot w głebi mrocznych domów, w cieniu zasłon. Mieli oni takie same rysy twarzy jak lalki teatru bunraku i żyli chyba podobnie jak bohaterowie sztuk granych w tym teatrze. (...) I czy Ohisa nie jest naprawdę jedną z takich postaci? Przed piędziesięciu czy może stu laty kobieta taka jak ona, w takim samym kimonie i pasie obi, szła zapewne w podobny sposób tą ulicą w dzień wiosenny, niosąc jedzenie w pudełkach, w drodze do teatru na równinie za rzeką. A może poza jednym z tym okratowanych okien grała na koto Śnieg? Doprawdy, Ohisa była zjawą z minionej epoki.

Obyczaje piknikowe:
Jeszcze dziś starego rody w Kioto, udając się do miejscowości słynnych z pięknych kwiatów wiśni, czesto zabierają ze sobą służącego, który dźwiga wypełnione przysmakami pudełka oraz sake. Na miejscu wypożyczają metalowe naczynia, w których sake podgrzewają, nie dopite resztki wlewają z powrotem do butelki i zabierają do domu, by użyć je do gotowania potraw; (...)

Przemyślenia Kaname na temat stosunków damsko-męskich:
Gdy mężczyzna się starzeje, kobieta przemądrzała, a nawet zbyt wrażliwa staje się chyba towarzyszką nieznośną i kłopotliwą. Na pewno lepiej pokochać taka kobietę, którą można darzyć uczuciem jak ulubioną lalkę. Kaname nie sądził, by on sam mógł naśladowac starego ojca, ale kiedy pomyślał o swoich sprawach rodzinnych, o tych nieustannych komplikacjach i konieczności przyjmowania wszystkiego ze zrozumieniem, czuł, że życie tego starego człowieka - który z kobieta podobną do lalki, w stroju jak ze sztuki teatralnej, wyjeżdża na Awaji w poszukiwaniu starych lalek - upływa w świecie głębnokiego spokoju, radości i wesela.

piątek, 25 lipca 2008

Szalony starzec

Nie wiem dlaczego akurat raz po raz trafiam na japońskie książki, które opisują zażyłe stosunki staruszków teściów z ich młodymi synowymi, (być może jest to częsty temat w literaturze japońskiej połowy XX w, ponieważ zwyczajowo najstarszy syn zostawał z żoną w swym domu rodzinnym, przy rodzicach, i stąd powtarzający się temat w literaturze).

Najpierw był "Głos góry" Kawabaty Yasunari, ale w tamtej książce relacje teść-synowa były czyste, ciepłe, rodzinne, tchnące opiekuńczością i najwyżej starym odnowionym w sercu sentymentem za młodością i niespełnioną miłością.

Jakże inaczej jest u Junichiro Tanzakiego w "Dzienniku szalonego starca"!

Sytuacja rodzinna jest można powiedzieć - klasycznie japońska: starsi rodzice mieszkają pod jednym dachem z najstarszym synem i jego młodą żoną, byłą tancerką kabaretową. Narratorem jest senior rodu, Tokusuke Utsugi, który szczegółowo opisuje wydarzenia kolejnych dni w swoim pamiętniku.

Miedzy tym siedemdziesięcio-sześciolatkiem a młodą Setsuko nawiązuje się początkowo nić sympatii, która stopniowo przeradza się w seksualną fascynację (z jego strony) a umiejętne wodzenie staruszka za nos i wykorzystywanie jego finansów z jej strony. Tokusuke jest stary i schorowany, i zdaje sobie sprawę z tego, że w każdej chwili może pożegnać się z tym światem, dlatego łapie każdą dostępną mu chwilę podniety na przekór zasadom moralnym i zdrowemu rozsądkowi. Z drugiej strony synowa świadomie wykorzystuje jego chęć zaspokojenia swoich potrzeb psychicznych, pozwalając mu korzystać ze swego nagiego ciała (w jaki sposób - przeczytajcie ^^), jednocześnie przyjmuje w domu kochanka a od starszego pana wyłudza (choć w zasadzie nie musi go długo prosić) pieniądze na różne zachcianki.

Końcówka nieco wyjaśnia zachowanie rodziny głównego bohatera, ale... czy na pewno?

Oprócz wciągającej intrygi "miłosnej" między starcem a młodą dziewczyną znajdziemy w tej książce sporo pięknego tła ówczesnej Japonii - wizyta w teatrze kabuki, w tradycyjnej japońskiej restauracji (ach, ślinka mi ciekła! ^^), opis stosunków między człokami rodziny (Tokusuke oprócz syna ma jeszcze dwie córki, mieszkające z mężami poza Tokio). A ponieważ kocham Japonię i zawsze z uwielbieniem chłonę każdą wzmiankę o kulturze i tradycjach tego kraju, takie fragmenty to dla mnie perełki:
Moją matkę w młodości uważano za piękność. (...) Ileż się zmieniło w fizycznej budowie Japonek! [między rokiem 1894 a 1960] Matka również miała piękne stopy. Lecz patrząc na nogi Satsuko widzi się, jak odmienne jest ich piękno. Aż trudno uwierzyć, że są to nogi należące do kobiet tej samej rasy ludzkiej, że są to w obu przypadkach nogi kobiety japońskiej! Matka miała stopy zgraben i tak małe, że zmieściłyby się na mojej dłoni. Gdy wkładała sandały oblicowane matą, stąpała bardzo drobnym krokiem zwracając czubki stóp do wewnatrz. (...) Kobiety okresu Meiji, nie tylko piękności, ale wszystkie kobiety chodziły zwracając czubki stóp do środka. Chodziły tak, jak chodzą gęsi. Stopy Satsuko są smukłe i delikatne niby witki wierzbowe. (...) Dawniej wszystkie kobiety były, tak samo jak matka, niskiego wzrostu. Nierzadko spotykało się kobiety o wzroście poniżej pięciu stóp. Ja urodziłem się w okresie Meiji i też jestem niski, mam pięć stóp i dwa cale, Satsuko jest wyższa ode mnie o półtora cala, ma 161 cm i 5 mm wzrostu.
Makijaż w tamtych czasach był zupełnie odmienny i bardzo prosty. Zamężne - prawie wszystkie kobiety powyżej osiemnastu lat - goliły brwi i czerniły zęby. Od połowy Meiji zwyczaj ten zaczął stopniowo zanikać, lecz przetrwał jeszcze do czasów mego dzieciństwa. Jeszcze dziś pamiętam specyficzny metaliczny zapach farby pokrywającej zeby. Co by pomyślała Satsuko, gdyby zobaczyła moją matkę z takimi zebami? Satsuko ma trwałą ondulację, z uszu zwisają jej kolczyki, usta maluje różem koralowym, brwi przyczernia ołówkiem, ma podcienione powieki i przyklejone sztuczne rzęsy, które jakby tego było jeszcze za mało, przedłuża tuszem. W ciągu dnia robi to ciemnobrązowym ołówkiem, a na wieczór do przedłużania oczu używa tuszu chińskiego, zmieszanego z kredka do oczu. Wiele czasu i trudu zajęłoby też szczegółowe opisanie całego procesu pielęgnacji paznokci. Jakże się więc zmieniła kobieta w Japonii w ciągu tych sześćdziesięciu kilku lat!

Jak pisze wydawca, "Dziennik..." jest ostatnią powieścią Tanizaki Jun'ichiro, oparta w znacznej mierze na wątkach autobiograficznych.

Teraz zabieram się za drugą powieść w tym zbiorze - "Niektórzy wolą pokrzywy", tym razem z 1929 roku.

czwartek, 24 lipca 2008

Miejskie Czytanie

Zaczyna się nowe wyzwanie czytelnicze - Miejskie Czytanie.

Moja lista miast, które odwiedzę:
(trochę ambitnie, zobaczymy, ile uda mi sie przeczytać *^v^*)

Pekin
- Xiaolu Guo "Kamienna wioska"
- Chun Sue "Chińska lalka"

Sztokholm
- Agneta Pleijel "Zima w Sztokholmie"
Lublin/Warszawa
- I.B. Singer "Sztukmistrz z Lublina"
Praga
- Milan Kundera "Nieznośna lekkość bytu"
Lizbona
- Antonio Munoz Molina "Zima w Lizbonie"
Nowy Jork
- F. S.Fitzgerald "Wielki Gatsby"
Londyn
- Neil Gaiman "Nigdziebądź"
Bombaj
- Salman Rushdie "Ostatnie westchnienie Maura"
- Vikram Chandra “Święte gry"
Oslo
- Knut Hamsun "Głód"
- Erlend Loe "Doppler"
Paryż
- E.M. Remarque "Łuk triumfalny"
Warszawa
- L. Tyrmand "Zły"

wtorek, 22 lipca 2008

Spuścizna

Po tę książkę sięgnęłam przypadkiem, będąc na działce i przeglądając niewielką biblioteczkę tam zgromadzoną. A jak zaczęłam ją czytać, to nie mogłam przestać... *^v^*
"Spuścizna" (1970) to barwna, tętniąca życiem powieść, przedstawiająca narodziny i zgony, wesela i rozwody, błyskotliwe kariery i życiowe tragedie ludzi różnych wyznań, kultur i narodowości.

Ten opis mnie zaintrygował i w pełni oddaje treść książki. Ale jest w niej jeszcze dużo więcej.

Jest Warszawa i Nowy Jork końca XIX wieku, jest środowisko żydowskie - chasydzi i przechrzty, jest niesamowita obrzędowość i tradycje, które pokazują, jak odmienna jest to grupa narodowościowa, a z drugiej strony autor pokazuje nam losy żydów, które mogłyby być udziałem każdego z nas - miłość, zdrada, kariera, szczerość i pozory, zachłanność na władzę i bogactwa, ciężka praca, zbrodnia, radość życia i śmierć.
Wszystko to dzieje się na tle ówczesnej Europy i Ameryki, na tle wydarzeń społecznych i politycznych tamtych czasów, o których, jak się okazało, nie wiedziałam zbyt wiele.

Kilka cytatów, które przybliżają czytelnikowi ówczesną Warszawę:

Zbiegał po schodach długimi susami. Minął Przejazd, Przechodnią, przeszedł Żelazną Bramę i wkrótce znalazł się na Granicznej. Z Ogrodu Saskiego dochodził zapach drzew i trawy. Od strony jezdni czuło się odór końskiego gnoju, rynsztoków, zgniłych owoców. Była to dzielnica targowisk i piwiarni. W półmroku wciąż jeszcze odbywał się załadunek wozów, furgonów i platform. Zajeżdżały spóźnione karetki pocztowe, z których wysiadali podróżni. Idąc ulicą Królewską, zobaczył nagle lampy łukowe oświetlające Marszałkowską. Ta dzielnica Warszawy miała całkiem europejski wygląd. Otwarte tramwaje konne, w których konduktorzy sprzedawali bilety, sunęły po szynach, podzwaniając wesoło. Człowiek w czerwonej czapce przesunął metalowym drążkiem zwrotnice na właściwy tor. Na Zielnej było ciemno i cicho.
Już od dawna nie szedł ulicą Dziką. Obdraci młodzi mężczyźni gromadzili się wokół, rozmawiając i paląc okurki papierosów. Platformy, wiozące żelazne rury, toczyły się po kocich łbach ulicy z ogłuszającym hałasem. Przy bramach wiodących na podwórze handlarze sprzedawali bułeczki, obwarzanki, pieczone jabłka, prażony groch, bób, lukrecję i chałwę. Tragarze nieśli przepełnione kosze lub pchali wózki z towarem. Azriel pamiętał czasy, kiedy to była cicha dzielnica. Obecnie w kazdym oknie znajdował się szyld, a wewnątrz domów maszyny tkały, przędły, cięły, nawijały. Na Gęsiej kupcy wystawali przed sklepami, zapraszając przechodniów do środka. Wszędzie wyrosły hoteliki i restauracyjki.

Minęło lato, jesień a potem zima zapanowała w Warszawie. Miasto się rozwijało - założono już elektryczność. Wkrótce podobno będzie można telefonować z Warszawy do Łodzi, a nawet do Petersburga i Paryża. Niemal codziennie ukazywały się w pracie wiadomości o wynalazkach w zakresie techniki. Mimo tych wszystkich osiągnięć Warszawa tonęła w błocie po kolana i wszędzie widziało się obdartych i głodnych ludzi. Wiele nowych dowmó wzniesiono pomiędzy już istniejącymi, zabudowano też całe nowe ulice, zagęszczenie rosło. Całe rodziny tłoczyły się w wilgotnych i ciemnych suterenach, komorne szło w górę.
Albo ówczesny Nowy Jork, dzielnica żydowska:
Nie o czymś takim marzyła Klara. Ten pełen gonitwy Nowy Jork nużył ją bardziej od Jampola. Nie brakło wszelakich divertissements, wystaw, zabaw i dansingów, ale kobieta, zwłaszcza słabo znająca angielski, nigdzie nie mogła się pokazać sama. Być może lepiej by się urządziła, zamieszkując w dzielnicy żydowskiej. Imigranci żydowscy spotykali się we własnym teatrze, na odczytach, dyskusjach i uroczystościach religijnych. Nawet w zimie panował tam tłok. Ludzie się zbierali na dworze w grupki i rozprawiali, jakby to było lato. Istniały biura pośrednictwa pracy, herbaciarnie, restauracyjki w piwnicach, gdzie podawano domowe specjały i przygrywała muzyka. Odbywały się też zebrania bratnich stowarzyszeń. Sklepy były otwarte do późna; stały przed nimi beczki śledzi, kwaszonych ogórków i kapusty. Z wózków sprzedawano wypiekany w domu chleb, drożdżowe ciaato, chałki, bajgiełki, bułeczki grubo posypane makiem i ciastka. W paszteciarniach klienci zajadali parówki na gorąco z musztardą. Ulicą East Broadway tłumy posuwały sie grupkami. Wszyscy zdawali się należeć do jednej rodziny. Każdy parowiec z Europy przywoził entuzjastów socjalizmu, brodatych i długowłosych rewolucjonistów wzywających do poparcia walki o wolność. zastępy nowo przybyłych imigrantów, zwanych frycami, napłyały codziennie z zagranicy. W każdym mieszkaniu podnajmowano im pokój lub dwa, co trzecia zaś gospodyni przygotowywała posiłki stołownikom z miasta. powstała obfitość szkół rabinackich i kabaretów, restauracyjek koszernych i biur podróży, lokali weselnych i biur pośrednictwa małżeństw. Prostytutki wabiły mężczyzn do swych pokoików, szamesi nawoływali do synagog w celu zebrania potrzebnego minjanu. W warsztatach robotnicy śpiewali nabożne i rewolucyjne pieśni. Wieczorami młodzieńcy i panny tańczyli w wąskich, oświetlonych gazowymi lampani pokojach. Każdy dzień był dniem święta.

Ten fragment jest dla mnie ciekawy, bo ja obecnie mieszkam w dzielnicy położonej jeszcze sporo dalej za wspomnianymi polami Mokotowa, stanowiącymi wtedy skraj miasta. *^v^*
Minęli Marszałkowską i jechali przez pola Mokotowa, przez szeroką biel ciągnącą sie aż po skraj horyzontu. Spirale niebieskawego dymu, unoszącego się z kominów niskich domków, przywodziły na myśl ołtarze ofiarne podziemnych świątyń, w których sprawowano bałwochwalcze obrzędy.

O kobietach amerykańskich końca XIX w.
Tega kobieta w futrze i aksamitnym kapeluszu wysiadła. Ktoś niósł jej koszyk i niedużą walizkę. Pełna, rumiana twarz kobiety wyrażała wielką pewność siebie, jakiej nie mają kobiety europejskie.

Obyczajowość końca XIX w.
Olga była dla wszystkich panią Babad i tylko w dokumentach pozostała panią Bielikową. [Po pierwszym mężu, Rosjaninie] On [Azriel Babad] trwał przy wierze żydowskiej, Olga zaś i dzieci - Natasza i Kola - należeli do kościoła prawosławnego. Ilekroć udawali się w podróż, sprawa się komplikowała z powodu różnych nazwisk w paszportach. Nie mogli zatrzymywać się we wspólnych pokojach hotelowych.

Pamiętacie zabawę ze sznurkiem? Nie wiedziałam, że ma ona jakąś nazwę.
Misza i Kola wyciągnęli kawałek sznurka i grali w etł-bełt. Kolejno zdejmowali sznurek z rąk jeden drugiemu, za każdym razem robiąc przepisowe figury zwane "woda", "cymbał", "miotła", i tak dalej.

Z przyjemnością sięgnę po inne książki Singera, bo pisze pięknie i interesująco.

czwartek, 17 lipca 2008

Wyprawa do biblioteki

A do domu przyniosłam:

Tanizaki Junichiro "Dziennik szalonego starca. Niektórzy wolą pokrzywy" - w ramach mojego Japońskiego Lata

Xiaolu Guo "Kamienna wioska"
Chun Sue "Chińska lalka"

Te dwie chyba zainaugurują nowe wyzwanie Miejskiego Czytania, bo obydwie dzieja się w Pekinie. *^v^*

środa, 16 lipca 2008

Nowe wyzwanie

Niebawem zacznie się nowe wyzwanie czytelnicze - Miejskie Czytanie. *^v^*
Więcej informacji tutaj.

wtorek, 15 lipca 2008

Czy czytam?

Prowincjonalna Nauczycielka zapytała mnie, czy po skończeniu Wyzwania 6 Kontynentów nadal czytam. Ależ tak! Tylko przed pisaniem recenzji powstrzymała mnie brutalność i śmierć, a dopiero duża dawka szczęśliwej miłości odblokowała moje "pióro" na nowo.
Ale po kolei.

Uwielbiam takie książki jak "Głos góry" Kawabaty Yasunari - jest w niej wszystko, co cenię w dobrej literaturze: ciekawa historia, którą chce się czytać kartka po kartce, żeby dowiedzieć się, co będzie dalej i jak to się skończy (książka z serii takich, co to "jeszcze tylko jeden rozdział i gaszę światło", a potem okazuje się, że za oknem świta... *^v^*), wielowymiarowi bohaterowie i bogata symbolika, pewien rytm, któremu zostaje poddany czytelnik, a przede wszystkim to, co mnie fascynuje w lekturach traktujących o innych kulturach i miejscach - pokazane życie codzienne japońskiej rodziny wielopokoleniowej, zwyczaje i stosunki panujące między jej członkami.

Lecz mimo odmienności kulturowej i geograficznej okazuje się, że ludzie tam żyjący są tacy sami, miewają takie same przyzwyczajenia (np.: czarka zielonej herbaty gyokuro o poranku) i problemy (np.: nieudane małżeństwo), jak my.
Poprzez świat wspomnień i przemyśleń starego człowieka, który przeczuwa zbliżająca się śmierć, symbolizowaną tytułowym "głosem" góry, wyrażona jest gorzka mądrośc życia. Wspomnienia jego dawnej, młodzieńczej miłości nakładaja się na uczucie do młodziutkiej synowej, uczucie nie tylko fizycznej, lecz także estetycznej natury, a tłem ich jest drobiazgowy opis życia codziennego w tradycyjnej rodzinie japońskiej oraz świat marzeń i snów głównego bohatera.

Na okładce czytamy o pisarstwie Kawabaty:
Styl niezwykle prosty, lakoniczny, oszczędność w doborze środków wyrazu, częste operowanie aluzją, niedomówieniem, sugestią sprawiają, iż obrazy jego przypominają naszkicowany kilkoma kreskami rysunek tuszem.

Absolutnie zgadzam się z tą opinią i dodam tylko, że mimo tej oszczędności historia jest bogata i interesująca.

***

Druga pozycja japońska to zbiór opowiadań Lafcadio Hearn'a "Kimiko. Opowieści o miłości".

Sam autor to bardzo nietuzinkowa postać - urodzony w 1850 r w Grecji z ojca Irlandczyka i matki arabskiej Greczynki wychowywał się w Irlandii. Kształcił się na rozmaitych uczelniach w Anglii i Francji (nie ukończył żadnej z nich), a w wieku 19 lat wyjechał do USA i tam został dziennikarzem.
Przez kilka lat przebywał na Karaibach a w 1890 r przybył do Japonii jako korespondent "Harper's Magazine", a także podjął prace jako nauczyciel języka angielskiego. Z czasem przeszedł na buddyzm, ożenił się z Japonką Setsuko Koizumi a po pięciu latach pobytu w Japonii przyjął obywatelstwo i przybrał nazwisko Yakumo Koizumi. W latach 1896 - 1903 wykładał na Uniwersytecie Cesarskim w Tokio. Zmarł w 1904 r.

Mimo, że wszystkie swoje utwory napisał po angielsku, przez Japończyków jest uważany za twórcę literatury narodowej, pewnie dlatego, że autor był świetnym obserwatorem otaczającej go rzeczywistości i zachował dla następnych pokoleń Japonię, która inaczej przestałaby istnieć wraz z odejściem tamtych pokoleń.
Niezaprzeczalnym atutem literackiej działalności Hearna jest jej autentyczność, opis wydarzeń, które - gdyby nie zostały uwiecznione na kartach jego książek - dawno zginęłyby w niepamięci (...)

- pisze Witold Nowakowski we wstępie.

"Kimiko" to wybór ośmiu opowiadań, w których znowu motywy miłości i śmierci są obecne i determinujące życie i wybory, jakich dokonują bohaterowie. Poznajemy zwyczaj współnego popełniania samobójstwa przez kochanków, którym nie dane jest żyć razem, historię o duszach, jakie żyją w każdym człowieku, historię gejszy, która ponad miłość wybiera kwestie honoru, historię powtórnie narodzonego chłopca, bogacza, który ratuje życie ludzi z wioski niszcząc swój majątek, a każda z tych historii jest opowiedziana przez narratora "z zewnątrz", który dopytuje o szczegóły i przez to jest idealnym łącznikiem między światem Zachodu a tajemniczą mistyczną Japonią. (Pamiętajmy, że czytamy relacje osoby, która trafiła do Japonii pod koniec XIX wieku, wtedy tamten świat był dla Europejczyków/Amerykanów kompletnie obcy i niezrozumiały.)

***

I wreszcie ostatnia książka o Japonii, ta, która przysporzyła mi najwięcej trudności w przyswojeniu, mianowicie "Na uwięzi. Ballada o miłości" Yukio Mishimy.
Są to dwie osobne historie, pierwsza straszna (w swej wymowie), druga cudowna, jak balsam na duszę po przeczytaniu tej pierwszej. (uwaga, będą spoilery!)
"Na uwięzi", studium wyobcowania bandy młodocianych "nadludzi", odrzucających moralność świata dorosłych i dokumentujących swoją postawę klinicznie czystą zbrodnią, należy do nurtu literatury współczesnej usiłująecj przeniknąć przerażającą niewiadomą, ukrytą w jaźni człowieka.
Tyle opis z okładki, a mnie ta historia skojarzyła się z "Władcą Much", tylko, że tutaj żaden dorosły nie przybywa prawie w ostatniej chwili na ratunek grupie zagubionych w swojej "zabawie w dorosłych" chłopców.
Banda trzynastolatków, w większości z zamożnych dobrych domów, ze swoim szefem - znudzonym synalkiem bogatych rodziców, postanawia przetestować swoja dorosłość "bawiąc się" w sędziów rzeczywistości, najpierw na próbę zabijając małego kociaka, a potem planując z premedytacją i przeprowadzając zabójstwo ojczyma jednego z nich za wyimaginowane "zbrodnie" (opowiadanie kończy się, zanim to się stanie, ale wszystko wskazuje na oczywisty dalszy ciąg tej historii, a mężczyzna nie ma żadnych szans na uratowanie...).

Nie lubię książek tak niemiłych, cokolwiek można by mówić o potrzebie bycia wstrząśniętym od czasu do czasu i niemożności życia wyłącznie w miękkim kokonie bezpieczeństwa i przyjemnych doznań - ja takiego życia chcę i chcę takich książek. Jest pewna granica, której przekraczać nie lubię, bo mi potem smutno i źle. Dlatego "Na uwięzi" tak mną wstrząsnęło.

Na szczęście dla odmiany drugie opowiadanie ma zupełnie odmienne przesłanie.
"Ballada o miłości" stanowi nawrót do pastoralnej wizji społeczności ludzkiej, nie skażonej trucizną wyrafinowanych spekulacji intelektualnyc, społeczności, w której możliwa jest miłość czysta i niewinna, równie urzekająca jak sama dziewicza natura.

Od początku całym sercem popieramy uczucie głównych bohaterów i razem z nimi cieszymy się ze szczęśliwego zakończenia tej historii. *^v^*

Ogólnie patrząc na pisarstwo Yukio Mishimy, zgadzam się z opinią, że jest on najwybitniejszym przedstawicielem powojennej literatury japońskiej. W jego powieściach nie ma nic z japońskiej oszczędności środków wyrazu, są bogate w symbolikę i obrazowość opisów, a jednocześnie kilkoma słowami potrafi nakreślić bardzo pełny portret wizualny jak i psychologiczny danego bohatera. Obok głównego nurtu powieści bohaterowie mają swoje historie do opowiedzenia, równie ciekawe jak wydarzenia pierwszoplanowe. Poza tym autor doskonale zna się na tym, o czym pisze, obydwie powieści rozgrywają się w środowisku marynarzy/rybaków, i to morze się widzi, słyszy i czuje. Chętnie sięgnę po inne książki tego autora, choć nie obiecuje, że skończę je czytać, jeśli okażą się podobne do "Na uwięzi".