
Tytułową "Tłumaczką snów" jest matka głównej bohaterki i w kolejnych rozdziałach poznajemy tajemniczą historię jej daru przeplataną z historią jej córki.
Intrygująca jest sama instytucja tłumaczki snów - czy taka sztuka naprawdę istnieje i jest w Indiach uprawiana, czy to jedynie wyobraźnia pisarki? W każdym razie temat snów i śnienia jest mi bardzo bliski, bo sama każdej nocy mam bardzo bogate sny, może powinnam była szkolić się na ich tłumaczkę i zostać Śniącą w jakiejś społeczności? *^v^*
Divakaruni pisze lekko i ciekawie, chociaż "Mistrzyni przypraw" bardziej mi się podobała. Narracja jest prowadzona z kilku różnych źródeł, w pierwszej lub trzeciej osobie, raz mówi matka a raz córka, i to powoduje, że czytelnik jest w ciągłym ruchu zmiennych perspektyw. Dla mnie głównym tematem tej książki jest poszukiwanie własnej tożsamości narodowej, odcinanie się od korzeni i próba ich wyhodowania na nieurodzajnej glebie emigracji. Autorka nie daje nam żadnych gotowych odpowiedzi i chyba trudno by je było znaleźć.
Muszę przyznać, że jeden element nie pasuje mi do całości, mianowicie epizod z atakiem terrorystycznym na WTC 11 września, który jest tutaj wpleciony trochę na siłę... Ta książka byłaby równie dobra bez niego, historia byłaby tak samo zajmująca, bohaterowie tak samo uwikłani w swoje problemy, czytelnik tak samo zainteresowany wydarzeniami.
Mnie nie raziło wplecenie wątku 11 IX. Wczoraj skończyłam czytać "Mistrzynie...", zaraz napiszę o niej na blogu:)
OdpowiedzUsuń