poniedziałek, 29 marca 2010

Król krzywego zwierciadła

"Stanisław Bareja. Król krzywego zwierciadła" Macieja Replewicza to biografia reżysera wspaniałych komedii, ale biografia specyficzna. Nie znajdziemy tutaj wielu szczegółów z prywatnego życia bohatera, natomiast w skrupulatny sposób opisano w nim drogę filmową reżysera.

Książka zaczyna się od krótkiego rozdziału poświęconego dzieciństwu i młodości Barei, jednak szybko przechodzimy do edukacji filmowej a kolejne rozdziały to analiza poszczególnych filmów tego reżysera na tle czasów, w jakich powstawały, i to jest w tej książce najbardziej interesujące. Dla mnie, osoby niezwiązanej z przemysłem filmowym, a w latach 70-tych będącą jeszcze berbeciem, jest to niezła lekcja społecznej historii najnowszej naszego kraju.
Bardzo polecam!



Myślą, która pozostaje w czytelniku po przeczytaniu tej biografii jest ta, jaka została wyrażona przez autora na początkowych stronach opowieści o słynnym reżyserze:

Na przekór dominującemu nurtowi, filmom Hasa, Kawalerowicza i Wajdy, chciał bawić i rozśmieszać. Bez metafizyki i mistycyzmu. Bez wnikliwych analiz ludzkiej psychiki. Bez dramatycznych rozliczeń z wojenną przeszłością. Stanisław Bareja od zawsze chciał realizować komedie, mając świadomość, że to trudny i niewdzięczny wybór. W oczach krytyków, przy utytułowanych filmach kolegów, każda komedia była na przegranej pozycji. Często mawiał: "Na komedię trzeba mieć dziesięć razy więcej pomysłów niż na dramat." Dwadzieścia dziewięć lat później, na pytanie o pokusę realizacji "poważnego filmu" odpowie:
"Mój pierwszy film był komedią, etiudy, które kręciłem w szkole też były komediami. Takie już mam usposobienie, że nie chcę się do niczego zmuszać."


czwartek, 18 marca 2010

Przejażdżka po Rosji

W Rosji byłam tylko raz w życiu, w latach 80-tych z wycieczką szkolną. Moje ówczesne wspomnienia pokrywają się częściowo (jako licealistka nie miałam aż takich kontaktów z rosyjską rzeczywistością i jej absurdami, ale i tak się naoglądałam i nasłyszałam...) z doświadczeniami bohatera książki Andrzeja Wróblewskiego "Przejażdżka po Rosji", Marka. Co śmieszniejsze (a może smutniejsze), podobne przeżycia stały się udziałem moich znajomych, którzy Rosję odwiedzali dwa lata temu...

To książka przerażająca. Tym bardziej, że jest bogato ilustrowana zdjęciami przedstawiającymi piękno rosyjskiej architektury i dzikiej natury, bo kontrast jest większy. Przerażenie wywołał u mnie fakt, że na każdym kroku, w każdej instytucji, czy to w ministerstwie, czy na lotnisku, czy na dworcu kolejowym, czy w hotelu, dosłownie każdy wyciąga łapę po łapówkę. Jakikolwiek funkcjonariusz, milicjant, celnik, urzędnik państwowy, sekretarka, każdy z nich za wszelką cenę szuka okazji do wyłudzenia pieniędzy. Żadnej sprawy nie można załatwić po prostu - trzeba się nachodzić, nakłaniać, nanadskakiwać, naznosić prezentów, nachwalić koneksjami, czasami nastraszyć, to nawet nie jest kwestia ogromnej biurokracji, to problem układów, łapówek i dorabiania sobie na boku w każdej możliwej sytuacji. Jest nawet taki fragment, który tłumaczy zachłanność urzędników - skoro taksówkarz może liczyć po 100 rubli na kilometr zamiast 50, a sklepikarz może podnosić ceny towarów według własnego uznania, to urzędnik państwowy ma pełne prawo, żeby sobie dorabiać do pensji poprzez wymuszanie łapówek, to dla Rosjan wydaje się być oczywiste.
Absurdalny kraj, a książka bardzo ciekawie napisana, połyka się ją w jedno popołudnie, przy szklance herbaty z samowara i talerzyku kofitur albo nad miseczką pełną astrachańskiego kawioru. *^v^*

Którędy droga?

Iain Pears to nie Neal Stephenson, jednak...

jego ponad siedmiuset stronicowa powieść w intrygujący sposób buduje napięcie i opowiada pozornie banalną historię zabójstwa w XVII-wiecznym Oxfordzie, która rozwija się wraz z kolejnymi częściami i narratorami, chociaż...

kiedy zaczęłam czytać pierwszą część książki (a składa się ona z czterech narracji tych samych wydarzeń, widzianych oczami czterech osób), pomyślałam, że ktoś tu oszalał - autor albo pani tłumaczka!... Prawie każde zdanie miało kompletnie zaburzony szyk słów, do tego stopnia, że było to nienaturalne i bardzo rażące, aż chwilami przestawiałam sobie w głowie całą konstrukcję zdania, żeby zrozumieć, o co w nim chodzi. Jeśli zdarzało się zdanie wielokrotnie złożone, wszystkie czasowniki były ustawione na końcu a reszta słów przemieszana bez sensu. Najsilniej widać to w pierwszej narracji, której autorem jest młody Wenecjanin, więc być może chodziło o to, żeby pokazać jak wypowiadałby się cudzoziemiec, ale ta dziwaczna składnia jest w większym lub mniejszym stopniu obecna w całej książce. Nie mam dostępu do oryginału, ale wydaje mi się, że tłumaczka postanowiła zasymulować pseudo-XVII-stowieczną angielszczyznę przetłumaczoną na polski, i w tym celu stworzyła ten dziwaczny poplątany język, który niestety bardzo przeszkadza w odbiorze lektury i może zniechęcić mniej odpornych czytelników.

Pears stworzył powieść interesującą pod kilkoma względami - intryga kryminalna widziana oczami kolejnych narratorów jawi się nam w coraz to nowym świetle, aż do momentu, kiedy prym zaczyna wieść intryga polityczna, sięgająca najwyższych szczebli władzy i nawet wychodząca poza granice Anglii.
Autor ma dar przedstawiania swoich bohaterów w taki sposób, że czytelnik od razu wyrabia sobie o nim zdanie, ale nie wolno nam osiąść na laurach naszej ugruntowanej opinii, bo szybko zostajemy zaskoczeni przez nowe fakty, które dają nam do myślenia. Dodatkowo czytając kolejne narracje wyraźnie czuć w stylu, słownictwie, że piszą je kompletnie inne osoby, co autorom nie zawsze się udaje - (patrz: moje zarzuty co do niedawno recenzowanej powieści Kalicińskiej, tam przez dłuższy czas nie wiedziałam, która z dwóch bohaterek jest aktualnie narratorką...)
Powieść ta jest też kopalnią wiedzy o społecznej i politycznej historii Anglii końca XVII wieku, a fakty te podane są nienachalnie i zgrabnie wplatają się w fabułę. Jeśli tylko czytelnik pogodzi się z dziwacznym tłumaczeniem (czy istnieje jeszcze w wydawnictwach funkcja korektora? czy nikt już nie czyta książek przed ich wydaniem?...), a w szczególności przebrnie przez pierwszą część opowieści, to ma zapewnioną interesującą, wciągającą lekturę na dobre kilka wieczorów.

środa, 17 marca 2010

Groteska

Pod koniec lutego przeczytałam gdzieś, że w marcu wychodzi kolejna na polskim rynku powieść Natsuo Kirino "Prawdziwy świat", a przy okazji wpadła mi w ręce "Groteska", którą połknęłam błyskawicznie nie mogąc się oderwać, i w te pędy zaczęłam przeglądać księgarnie internetowe w poszukiwaniu następnej powieści Kirino. I wtedy okazało się, że zostanie ona wydana w MAJU, nie w marcu... Cóż za rozczarowanie po tym, jak się nastawiłam na marzec, a wszystko to moja wina, bo jestem gapa i źle przeczytałam datę premiery... ^^

W każdym razie, poprzednią książkę Natsuo Kirino - "Ostateczne wyjście" stawiam na jednym z pierwszych miejsc wśród znanej mi literatury japońskiej, tak więc bez namysłu sięgnęłam po "Groteskę". Nie zawiodłam się, chociaż ta powieść jest inna niż "Ostateczne wyjście" (co tylko bardzo dobrze świadczy o autorce, jest elastyczna i w ramach jednego gatunku - kryminału z elementami psychologii społecznej - potrafi tworzyć książki różnorodne, nie z jednej sztancy).

W skrócie, "Groteska" opowiada o wielu nieszczęśliwych ludziach, uwięzionych w okowach japońskich konwenansów. Najsmutniejsze jest chyba to, że problem dotyka wszystkich - młodych i starych, pięknych i brzydkich, bogatych i biednych. Nie ma tu bohaterów nawet nie zadowolonych ze swojego życia, ale po prostu neutralnych, każda przedstawiana postać jest z góry ustawiona na określonej pozycji społecznej, która stanowi dla niej problem, powiązana z innymi siecią zależności kulturowych, majątkowych, rodzinnych niczym w pajęczej sieci, gdzie można tylko czekać na rychłą śmierć. Ale rodzina też nie daje oparcia gdyż wszystkie rodziny u Kirino są dysfunkcyjne, ponieważ rodzice również podlegają tym samym zależnościom społecznym.
Ponieważ jest to kryminał, mamy również wątek morderstwa, ale wydaje mi się, że akurat w tej powieści nie jest on najważniejszy. Przynajmniej ja wyniosłam z lektury przede wszystkim tragiczny obraz japońskiego społeczeństwa, oczywiście wyolbrzymiony i pokazany na przykładach ekstremalnych na potrzeby powieści, ale podobno w każdym kłamstwie tkwi ziarenko prawdy.
Bardzo polecam i idę czytać inne książki, aż do MAJA, kiedy wychodzi kolejna powieść Kirino! *^v^*