
To książka smutna, zimna, i byłaby taka nawet, gdyby jej akcja toczyła się w tropikach. Dzieje się tak z dwóch powodów.
Po pierwsze, autorka pisze w charakterystyczny typowo skandynawski sposób - zdawkowy, oszczędny, krótkie urywane zdania. Cała narracja jest prowadzona tak, jakby czytelnik przerzucał kolejne slajdy z rzutnika, zatrzymując się przy każdym na chwilę, i już przeskakując do następnego. Nie ma opisów, nie widzimy szczegółów. Miasto też pokazane jest w kilku słowach, w migawkach.
W taki sposób spotykamy się z tym miastem po raz pierwszy:
Sztokholm w listopadzie:
miasto arktyczne, pod żaglem, szarobure niebo, domy odwrócone do góry nogami, powoli zanurzające się w wodzie. Krótka, gorączkowa purpura w szczelinie między ciemnością ziemi i nieba. Blade światła neonu za oknami autobusu, patetyczne wykrzykniki. W listopadzie Sztokholm jest nie do opisania, żałobna wędrówka ku zimie.
Pod skrzydłem samolotu zobaczyłam swoje rodzinne miasto, jak żyrandol mieniace się w ciemności. Opasane sznurem pereł, skrzącą się urodą autostrad.

Woda w Strommen czarna jak atrament. Obok gmachu opery natarczywe kaczki pływały tam i z powrotem wśród ogłuszającego kwakania. Było zimno.
Czekali na windę po spacerze wzdłuż Skeppsbron, gdzie zgiełkliwy ruch ulicy uniemożliwiał rozmowę. Jaskrawe cytrynowożółte smugi światła wciąż widoczne były nad Lidingo. patrzyli jak gasną. Z mostu widzieli mieniacą się wodę miasta.
Zima Ringvagen staje się wietrzną trasa przelotową, przez nikogo nie lubianą.

Cienkie pasemka śniegu, białe i przezroczyste, niespokojnie przecinały ulicę, wzbijając się w górę. W oddali, za bezlistnymi drzewami parku, widac było szare budynki Hornsgatan, jeszcze dalej prostą wieżę kościoła Hogalid, w a kierunku północno-zachodnim, na tle nieba - sylwetkę ratusza.
Zatoka Arstaviken pokryła wodę cienką warstwa lodu, mieniaca się błękitem. Nadbrzeżna trzcina zastygła w lodzie. Środkiem zatoki przebiegał tor wodny.
Nie ma w tej książce ani jednego normalnego szczęśliwego związku...
Na plaży poniżej widzieli inna parę. Mężczyzna leżał na plecach; podpierając sie na łokciach, skierował wzrok w dal. Kobieta przykucnęła obok niego. Przy stopach zebrała niewielki stos kamieni. Spojrzawsze na mężczyznę, wrzuciła kamień do wody. Wzrok mężczyzny powędrował w kierunku amerykańskiego kontynentu. Kobieta, zerkając w jego stronę, ponownie wrzuciła kamień do wody. Żadnej reakcji w sztywnym karku mężczyzny. kobieta siedziała przez chwile bez ruchu, ze spuszczonymi ramionami, po czym wybrała nowy kamień, większy tym razem i spojrzawszy na mężczyznę spod grzywki, wrzuciła kamień do morza. Chlupnął i bryzgnął wodą. Mężczyzna w prowokacyjny niemal sposób nie zwracał na nią uwagi. Co się działo? Prowadzili swojego rodzaju rozmowę. Tak rozmawiają mężczyźni i kobiety, pomyślała, obserwując ich.
Wymroziła mnie i wymęczyła ta książka. Prawdopodobnie taki jest jej cel i została bardzo dobrze skonstruowana. Trudno mi się z niej otrząsnąć.
Co to jest, ze kazda powiesc szwedzka zawiera elementy tragiczne? Dziwne sa tam relacje miedzyludzkie, duzo w ksiazkach szwedzkich bolu i cierpienia, tajemnic i duchow przeszlosci...
OdpowiedzUsuń