poniedziałek, 12 października 2009

We mgle wrześniowej

"We mgle wrześniowej" Stanisława Zielińskiego to zbiór relacji z wydarzeń września 1939 roku widzianych oczami młodego podchorążego w formie krótkich opowiadań. W trakcie czytania pierwszego z nich miałam przed oczami dowolny film polski z lat 30-tych, tamte twarze, tamte fryzury, ubrania, tamten sposób wysławiania się i patrzenia na świat, wraz z tamtym ciepłym poczuciem humoru.
Manewry udały się: piechota przeszła dziewięćdziesiąt kilometrów, kuchnie utknęły na tyłach, ułani chodzili okrakiem, jakby im cegieł napakowano do spodni. Słowem - warunki bojowe.
Ale już za chwilę nastrój staje się bardziej minorowy. Wybucha wojna i pokazuje swoje nastraszniejsze oblicze - śmierć i kalectwo, niemożność obrony ojczyzny z najbardziej prozaicznych powodów: braku podstawowego wyposażenia wojskowego i wyszkolenia, płonne nadzieje na brytyjską odsiecz, upokorzenie niewolą, głód. To trudna lektura, bo bardzo osobista, i dokładnie widać i czuć ból, gorycz, cierpienie, złość wynikającą z niemocy. Pouczający obrazek, który powinien dać nam, następnym pokoleniom, do myślenia, żeby coś takiego nigdy się nie powtórzyło.
W głąb kraju unosimy cała gorycz klęski. Za nami zostają kupy łusek i dogasające wraki czołgów.

Mam jednak tej książce coś do zarzucenia. Nie tyle książce, co wydawnictwu Zysk i S-ka, bo zastosowało tu praktykę, której nie znoszę. Książka ma 190 stron, a mogła spokojnie mieć tylko 100, bo została wydrukowana bardzo duża czcionką, niczym dla niedowidzącego albo jak książeczka dla dzieci. Natomiast cena wynosi 32,90 zł, tyle, ile tydzień temu zapłaciłam za 500-set stronicową książkę Patricka O'Briana, wydrukowaną drobnym maczkiem, bo gdyby zwiększyć czcionkę to wyszłaby cegła nie do uniesienia.
Rozumiem, że w tej chwili jest sezon na literaturę z kręgu tematyki II Wojny Światowej, ale śmieszy mnie takie sztuczne zwiększanie powierzchni książki, żeby podwyższyć za nią cenę...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz