środa, 18 lutego 2009

Biała lwica

Nie jestem zbyt rozeznana w historii politycznej na świecie, o Burach słyszałam i postaci Nelsona Mandelli czy prezydenta de Klerka też nie są mi obce, ale nie miałam pojęcia o szczegółach losów Republiki Południowej Afryki z ostatnich 200 lat, stosunkach między Holendrami, Anglikami i rdzenną ludnością tego rejonu.

Powieść Mankell'a "Biała lwica" rozgrywa się w połowie właśnie w RPA, a intryga dotyczy planowanego zamachu na jedną z najważniejszych osób w państwie świeżo wyzwalającym się z polityki apartheidu. Ale oczywiście jurysdykcja Kurta Wallandera obejmuje okręg Skanii i druga połowa akcji ma miejsce w Szwecji, gdzie popełnione zostaje brutalne morderstwo, początkowo kompletnie niezrozumiałe i nie powiązane z niczym, z czym chciałoby się je powiązać. Jednak nigdy nie ma tak, żeby nie było nawet najmniejszego punktu zaczepienia i oczywiście Wallanderowi udaje się rozwikłać zagadkę i zapobiec urzeczywistnieniu się zamachu.

W książkach Mankell'a podobają mi się dwie rzeczy - po pierwsze, jest to jeden z autorów, którzy piszą w taki sposób, że nie można się oderwać od fabuły. Rozdziały kończą się dokładnie wtedy, kiedy czytelnik oczekuje kolejnego zdania, wyjaśniającego co nieco w akcji, i trzeba przebrnąć przez następny fragment, który często opowiada historię innych zdarzeń, żeby dojść do wyczekiwanego rozwiązania. Jednak w trakcie czytania owego rozdziału już wciągnęły nas losy innego bohatera i teraz o nim chcemy się dowiadywać coraz to nowszych faktów, ale autor w odpowiednim momencie zostawia historię B, żeby powrócić do historii A, znowu studząc na chwilę nasze zaangażowanie i rozniecając zainteresowanie uprzednimi wydarzeniami, żeby na koniec umiejętnie spleść wszystko w zgrabny węzeł. Takie książki czytamy do 2-3 w nocy, powtarzając sobie słodkie kłamstewko w brzmieniu: "Jeszcze tylko ten jeden rozdział..."

Po drugie, Mankell potrafi umiejętnie nakreślić fizyczny i psychologiczny obraz swoich bohaterów, jego postaci żyją, nie są papierowe mimo, że są przecież na papierze. Widać to szczególnie w "Białej lwicy", gdzie wnikamy głęboko w umysły i dusze burskich ekstremistów z białej elity RPA, czarnych będących na ich usługach, którzy ich nienawidzą i współpracują z nimi dla własnych korzyści, wreszcie samego Wallandera, człowieka pokazanego na tle swojego kraju, miejsca pracy, stosunków z rodziną, zainteresowań.

Postanowiłam uporządkować nieco kolejność czytania cyklu Mankell'a o Wallanderze i wypisałam sobie tytuły wraz z latami wydania. Okazuje się, że zaczęłam od piątej z kolei powieści, (1995 "Fałszywy trop"), a potem wróciłam do pierwszej z 1991 roku ("Morderca bez twarzy"). "Biała lwica" jest trzecia, tak więc teraz powinnam się zabrać za "Psy z Rygi" z 1992 r i "Mężczyznę, który się uśmiechał" z 1994. Wbrew pozorom ma to znaczenie, bo jak pisałam powyżej Wallander opowiada nam swoją historię, a w niej następstwo wydarzeń jest ważne, jeśli chcemy poznać go bliżej.

3 komentarze:

  1. Kiedy ja się w końcu zabiorę za Mankella! Mam już trzy jego książki na półce i wciąż coś innego mi wpada w ręce, ale po takich recenzjach jak Twoja mam ochotę wreszcie po nie sięgnąć!

    OdpowiedzUsuń
  2. To ja troszkę nie na temat sobie pozwolę.Gratuluję imponującego wyniku czytelniczego, jak na połowę lutego, sama grzęznę w tomiszczach i końca nie widzę. Bardzo mi się u Ciebie podoba, intrygujące wybory lektur i świetny język. Zdecydowane lądujesz w ulubionych. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Padmo, sięgnij! Tylko spróbuj czytać po kolei, a nie losowo, jak ja zaczęłam, bo postać Wallandera jest tak skonstruowana, że żyje w konkretnej czasoprzestrzeni. ^^

    Iwonko, dziękuję za miłe słowa! *^v^* Ja miałam zastój czytelniczy w styczniu, aż kryminały dały mi impuls, a zresztą kilka grubych tomiszczy też ma napoczętych, ale o tym sza... ^^

    OdpowiedzUsuń