czwartek, 12 lutego 2009

W ogrodzie pamięci

No proszę, znowu, tym razem całkiem przypadkiem, trafiłam na historię rodziny żydowskiej. Jednak w przeciwieństwie do książek Singera czy Hena, nie znajdziemy tutaj kultury żydowskiej zbyt wiele. Bowiem wraz z przedwczesną śmiercią pradziadka autorki, Joanny Olczak-Ronikier, rodzina zarzuciła częściowo obrzędowość swych przodków i stopniowo asymilowała się z Polakami. Babka autorki pisze w swoich wspomnieniach: Po śmierci ojca nasz dom rodzinny nie różnił się od innych domów polskich. Co autorka komentuje:
Skraca i upraszcza trudny proces asymilacji. Bo przecież, zachowawszy wyznanie mojżeszowe, zachowano także postawowe tradycyjne obyczaje: bracia obchodzili bar micwę, ślubów udzielał rabin, bliskich grzebano na żydowskim cmentarzu. Owszem, dzieci mówiły po polsku, nie znały jidysz, chodziły do polskich szkół i czytały polską literaturę, ale żyły dalej w kręgu ludzi pochodzenia żydowskiego.
"W ogrodzie pamięci" to barwna opowieść o kilku pokoleniach bardzo rozbudowanej rodziny Horwitzów, zaczyna się w połowie XIX wieku a kończy na czasach współczesnych, na pokoleniu wnuczki pani Joanny. Wraz z autorką szczerze żałowałam, że tak mało zachowało się zapisków jej babki z czasów młodości (jej pamiętniki spłonęły w Powstaniu Warszawkim), gdyż byłoby to piękne świadectwo życia codziennego w Warszawie z przełomu wieków. Bo czyż takie opisy nie przenoszą nas w inny bajkowy świat?
Kamienica przy Królewskiej mieściła się w okolicy Ogrodu Saskiego. Dzieci chodziły tam często na poobiednie spacery. W alei "Owocowej" był kosik, w którym sprzedawano cukeirki i lemionadę. W alei "Literackiej" - studnia, z której podopieczne Towarzystwa Dobroczynności czerpany najsmaczniejszą wodę na świecie i sprzedawały ją za grosze spragnionym. W alei "Głównej" szumiał gąszcz olbrzymich kasztanów i sypał się na głowę puch z kwitnących drzew. W strugach wody tryskających z fontanny załamywało się światło słoneczne, tworząc czarodziejskie tęcze. Po alejkach biegały elegancko ubrane dziewczynki z piłką lub skakanką, pilnowane przez francuskie bony. (...) W latach szkolnych Ogród Saski przemierzany był dwa razy dziennie, w drodze na pensję i z powrotem. Obok sadzawki, po której pływały bielutkie łabędzie, a w zimie ślizgali się wesoło łyżwiarze i łyżwiarki, wychodziło się na ulice Niecałą i szło dalej przez Plac Teatralny, gdzie starsze siostry trzymały mocno za ręce młodsze i rozglądały się uważnie, przechodząc przez jezdnię, żeby nie wpaść pod wóz albo dorożkę. Potem droga prowadziła przez Senatorską do rogu Miodowej.
Na rogu Senatorskiej i Miodowej stała ogromna stara budowla - Pałac Sołtyka - dawna siedziba biskupów krakowskich. Nowy właściciel wynajmował tam pomieszczenia niezliczonej liczbie lokatorów. Od ulicy Senatorskiej, na parterze, znajdowały się najelegantsze sklepy w mieście: skład szkła i porcelany Izdebskiego, konfekcja damska Thonnesa, zakład zegarmistrzowski Lilpopa, (...) księgarnia Hoesicka.
Warszawa w tamtych czasach była bardzo kosmopolityczna, ale mimo wielkiej różnorodności narodowościowej i kulturowej ludzie pochodzenia żydowskiego byli źle postrzegani,
Ludzi z tego samego środowiska, zasymilowanych inteligentów, łączyły podobne zainteresowania, ale także podobne problemy. Bolały nieufność, niechęć, pogardliwy stosunek polskiego otoczenia do intruzów.
co nasilało się stopniowo i w czasie drugiej wojny przerodziło wręcz w nienawiść (oczywiście byli ludzie Żydom przyjaźni, bez nich nie byłoby Joanny Olczak-Ronikier a historia jej rodziny skończyłaby się w latach 40-tych XX wieku...). Jest to smutny wątek przewijający się przez całą książkę, pokazujący, jak ludzie małostkowi i ograniczeni w swych poglądach dają się ponieść fali zbiorowych uprzedzeń i prowadzi to do bólu i tragedii.

Kobiety w rodzinie Horwitzów były silne, mądre, harde, zaradne, niezależne, a ich mottem życiowym podawanym sobie z pokolenia na pokolenie było Kopf hoch!, czyli Głowa do góry!, co oznaczało zarówno niezamartwianie się rzeczami, na które nie miały wpływu, ale także zachowanie godności i szacunku do samego siebie, patrzenie ludziom prosto w oczy, z podniesionym czołem. Musiały takie być, gdyż mężczyźni albo szybko je odumierali (pradziadek autorki zmarł w wieku 38 lat pozostawiając żonę z dziewiątką dzieci), albo byli słabi psychicznie, skłonni do depresji (jak ojciec autorki), życiowo niezaradni. Dodatkowo byli skłonni do angażowania się w kwestie polityki i ideologii, jak np.: brat babki autorki, który od młodości był pochłonięty ideą socjalizmu i działaczem kolejnych organizacji socjalistycznych i komunistycznych, co mu zresztą w latach 40-tych w Rosji za rządów Stalina, bynajmniej na dobre nie wyszło.
Na przykład musiały przede wszystkim zadbać o dobry ożenek dla swoich córek.
Znalezienie odpowiednich mężów dla córek to wedle tradycji żydowskiej podstawowy obowiązek rodziców. Małżeństwo było zbyt poważną sprawą, żeby zawierać je z miłości. Chodziło przecież o przyszłość dwojga ludzi i ich potomstwa. Kojarzeniem par zajmowali się starsi: rodzina, przyjaciele, zawodowy swat. Przed podjęciem decyzji omawiano szczegółowo zalety i wady obu stron, po kupiecku rozważano wszystkie za i przeciw. Młodzi nie mieli zbyt dużo do powiedzenia.Nieodzownym atrybutem małżeńskiego kontraktu był posag. (...) Staropanieństwo którejś z córek wydawało się życiową katastrofą.
Ale też były zmuszone zadbać o byt swój i rodziny, jak prababka autorki, która znała się na rachunkach i doskonale zarządzała finansami całej rodziny, jak babka, która po śmierci męża podniosła na nogi zadłużone wydawnictwo i wyprowadziła je na prostą a podczas okupacji nadal przez jakiś czas prowadziła działałność wydawniczą i księgarnię na Marszałkowskiej, a jej matka po wojnie w Krakowie, gdzie rzuciły ją wraz z babką wojenne losy, na kilka lat reaktywowała wydawnictwo i prowadziła bogate życie intelektualne.

Jestem też oczarowana tym, jak żyło się w Europie przełomu wieków, bo ze wspomnień o rodzinie Horwitzów wyłania się obraz ludzi inteligentnych, wykształconych, władających wieloma językami i kształconych na wielu europejskich uniwersytetach, swobodnie podróżujących między najbardziej popularnymi i interesującymi miejscami na ówczesnej mapie - Paryż, Wiedeń, Bruksela, Ostenda, Baden Baden, Berlin, Gandawa, Zurich. Rodzina rozsypywała się po całej Europie, ale nadal była ze sobą bardzo zżyta i cały czas utrzymywała kontakt listowy i bezpośredni, bo podróże nie stanowiły dla nich żadnego problemu (a nie wszyscy byli zamożni).
Na przykład tak przygotowywano się do wyjazdu zimą do Zakopanego:
Potrzebne były pszporty, by przekroczyć granicę między Królestwem a Galicją. Zabierano specjalne obuwie sukienne, lub z mocnej skóry, na grubej podeszwie, broń Boże na obcasach. Gumowe płaszcze przeciwdeszczowe. Grube wełniane peleryny z kapturami. Ciepłą bieliznę, bo wieczory bywały chłodne. Dla dam kapelusze z woalkami i parasolki słoneczne, bo słońce górskie paliło mocno. Dla panów podkute laski do górskich spacerów. Lornety, by podziwiać piękno gór. Zapasy herbaty, cukru, araku, świec - na wszelki wypadek.
Mogłabym jeszcze długo pisać o losach rodziny Horwitzów, wspominając ich udział w zawieruchach historii, zaangażowanie w walkę o niepodległość Polski, kontakty z elitą intelektualną Europy, straszne wydarzenia z okresu II Wojny Światowej, narodziny i śmierci, ale pozostawię Was już sam na sam z tą cudowną ksiażką. *^v^*

5 komentarzy:

  1. "W ogrodzie pamięci" czytałam już dosyć dawno. Ale ciągle mam ją w pamięci jako bardzo ciepłą, klimatyczną sagę rodzinną. I to wydanie .... takie staranne. Bardzo, bardzo mi się podobała.

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękna książka ale i wstrząsająca... nie mogłam się od niej oderwać i gdyz skończyłam lekturę ciemną nocą, nie mogłam zasnąć tak bardzo byłam poruszona losami rodziny...

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytałam!!!
    Piękna książka!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Jesli ta ksiazka podobala ci sie, to moze "Ostatni Mazur" Andrew Tarnowskiego. A co do "Ogrodu pamieci" ot juz od jakiegos czasu zbieram sie do tej ksiazki - zmobilizowalas mnie!

    OdpowiedzUsuń
  5. piękna książka... z klimatem!!! polecam wszystkim

    OdpowiedzUsuń