
Zabieram ze sobą książki, oczywiście! *^v^*
Gorąco polecam!(...) kłótnie nagich dzieciaków trzaskających się po twarzach pod hydrantem u wejścia do czynszówki; czarną rozpacz robotników, bezczynnie palacych skręty na stopniach zamkniętych aptek; milczenie fabryk; wrażenie, że krew, którą nabiegły oczy mężczyzn, tryśnie i zaraz zatopi ulice; twardość kobiet - przykucniętych u prymusa, ze skrajem sari zarzuconym na głowę, obok dźopadpatti, szałasów budowanych wprost na bruku - usiłujących wyczarować posiłek wprost z powietrza; panikę w oczach zbrojnych w pałki policjantów, lękających się, że pewnego dnia, gdy nastanie wolność, zostaną uznani za prześladowców; hardośc i napięcie strajkujących marynarzy u bram portu i przy nabrzezu Apollo, widoczną na ich twarzach dumę psotnych dzieciaków, kiedy z ustami pełnymi prażonego grochu patrzą na unieruchomione, stojące na kotwicy statki i powiewające na nich czerwone flagi na cześć rewolucji; unicestwioną arogancje brytyjskich urzędników, od których władza oddaliła się jak odpływ, ich samych zostawiając na brzegu w strzępach imperialnych szat, z nawykiem paradowania krokiem zwycięzcy, (...)
Jechaliśmy przez wielki most, słońce między przęsła rzucało migotliwe smugi światła na pędzące samochody, a za rzeką rosło miasto w białych bryłach i kostkach cukru, miasto zbudowane z pragnień, za pieniądze, które nie cuchną. Nowy Jork widziany z mostu Queensboro jest zawsze miastem widzianym po raz pierwszy, z jego pierwszą, szalona zapowiedzią wszystkich cudów i pięknego świata.Tak wyglądał Nowy Jork lat 1920-tych zza szyb luksusowego samochodu Jay'a Gatsby'ego, jednak naszemu głównemu bohaterowi książki "Wielki Gatsby" F. Scotta Fitzgeralda, Nickowi Carraway, nie dane jest tym samochodem podróżować codziennie, ponieważ niestety nie jest zbyt zamożny. Jednak udaje mu się wynająć domek na modnych przemieściach Nowego Jorku i w ten sposób staje się sąsiadem obrzydliwie bogatego Gatsby'ego i wtapia się w jego towarzystwo.
To historia o głupich pustych bogatych kobietach, o zaprzepaszczonej szansie na wielką romantyczną miłość, o ludzkiej obłudzie i pasożytowaniu na powodzeniu innych, o niszczącej sile pieniądza.Nie mogłem przebaczyć mu ani czuć do niego sympatii, lecz wiedziałem, że uważa swoje postępowanie za całkiem usprawiedliwione. Ileż w tym wszystkim było lekceważenia, niedbalstwa i zamętu! Nie przejmowali się niczym, (...), niszczyli rzeczy i ludzi, a potem wracali do stanu absolutnej beztroski, do swoich pieniędzy, do tego wszystkiego, co trzymało ich razem, i piwo, którego nawarzyli, kazali pić innym...
O szarej godzinie, w tym pełnym czarów mieście, odczuwałem niekiedy wzbierającą samotność i czułem ją w innych - biednych, młodych urzednikach, którzy snuli się przed wystawami aż do samotnej kolacji w knajpie - w tych młodych urzędnikach, marnujących o zmierzchu najcenniejsze chwile nocy i życia.
Tak oto dążymy naprzód, kierując łodzie pod prąd, który nieustannie znosi nas w przeszłość.
Wyobrażał sobie miasto zasnute mgłą, tak jak San Sebastian albo Paryż. Zaskoczyła go przejrzystość powietrza, czystość różu i ochry fasad domów, jednolitość czerwieni dachów, nieruchome złote światło na wzgórzach miasta, lśniących jakby po niedawnym deszczu. Z okna swojego pokoju w hotelu o mrocznych korytarzach, gdzie wszyscy mówili ściszonymi głosami, widział plac z domami o identycznych balkonach i pomnik jakiegoś króla na koniu, wyniośle wyciągającego rękę w kierunku południowym.
Nie pamiętał, ile czasu, ile godzin czy dni krążył jak lunatyk po ulicach i schodach Lizbony, po brudnych zaułkach i wysokich tarasach, po placach z kolumnadami i pomnikami królów na koniach, pomiedzy mrocznymi sklepami i portowymi śmietnikami, i dalej, po drugiej stronie nie kończącego się czerwonego mostu, przerzuconego nad rzeką szeroką jak morze, po przedmieściach bloków wznoszących się jak latarnie albo wyspy pośród pustych przestrzeni, po fantasmagorycznych stacjach w pobliżu miasta, których nazwy czytał, nie mogąc sobie przypomnieć tej, na której widział Lukrecję.
To dokładnie mój ulubiony rodzaj jazzu. *^v^*Na początku słychać było jakby szum igły przesuwającej się po płycie, potem dźwięk ten przechodził w szelest miotełek dotykających metalowych talerzy perkusji i w pulsowanie, podobne do bicia serca. Dopiero później delikatnie wchodziła trąbka, Billy Swann grał, jakby obawiając się kogoś obudzić. Po chwili pojawiał się fortepian Biralba, wskazujący ostrożnie drogę i wydający się gubić ja w ciemnościach, który wracał później, aby zabrzmieć bogactwem wszystkich dźwięków tematu, jakby ktoś, kto wcześniej zabładził we mgle, nagle znalazł się na szczycie wzgórza, skąd rozpościerał się widok na skąpane w słońcu miasto.
Wrócił do miasta, aby się w nim zagubić, tak jak w tych nocach muzyki i bourbona, które zdawały się nie kończyć nigdy. Teraz jednak zima przyciemniła ulice, a mewy krążyły ponad dachami i posągami na koniach, jakby szukając schronienia przed mostkimi burzami. Każdego wczesnego wieczora następowała taka chwila, w której miasto wydawało się całkowicie wzięte w posiadanie przez zimę. Znad rzeki unosiła się mgła, rozmywając horyzont i najwyższe budynki w dolinach, a czerwona konstrukcja mostu przerzuconego ponad szarymi wodami rozciagała się w nieskończoność. Wtedy zaczynały się zapalać światła, rzędy latarni w alejach, reklamy, które gasnąc i mrugając tworzyły nazwy i obrazy, krótkotrwałe neonowe linie, zabarwiając na różowo, czerwono i niebiesko niskie niebo Lizbony.
Ale czy ciężar jest naprawdę straszny, a lekkość wspaniała? Najcięższe brzemię nas powala, przyciska do ziemi, upadamy pod nim. Ale w poezji miłośnej wszystkich wieków kobietra pragnie być obciążona brzemieniem męskiego ciała. Najcięższe brzemię jest jednocześnie obrazem najintensywniejszej pełni życia. Czym cięższe brzemię, tym nasze życie bliższe jest ziemi, tym jest realniejsze i prawdziwsze.
W przeciwieństwie do tego całkowity brak brzemienia sprawia, że człowiek staje się lżejszy od powietrza, wzlatuje w górę, oddala się od ziemi, od ziemskiego bytowania, staje się na wpół rzeczywisty, a jego ruchy są tyleż swobodne co pozbawione znaczenia.
Cóż więc mamy wybrać? Ciężar czy lekkość?
Jest to książka piękna, smutna, madra, trudna, dająca dużo do myślenia, wielowymiarowa, prawdziwa. Czuję, że nie potrafię jej dobrze zrecenzować, po prostu trzeba ją przeczytać samemu.Nie ma żadnej możliwości, by sprawdzić, która decyzja jest lepsza, bo nie istnieje możliwośc porównania. Człowiek przeżywa wszystko po raz pierwszy i bez przygotowania. To tak, jakby aktor grał przedstawienie bez żadnej próby. Cóż może być warte życie jeśli pierwsza próba już jest zyciem ostatecznym? Dlatego życie zawsze przypomina szkic. A nawet szkic nie jest właściwym określeniem, bo szkic jest zawsze zarysem czegoś, przygotowaniem do obrazu, gdy tymczasem szkic, jakim jest nasze życie, jest szkicem bez obrazu, szkicem do czegoś, czego nie będzie.
Lublina jest w tej książce niestety mało, za to sporo jest Warszawy końca XIX wieku.Zapadł zmierzch. za miastem było jeszcze dość jasno, ale w wąskich uliczkach i między wysokomi budynkami panował już mrok. W sklepach zapalano lampy naftowe i świece. Ulicami szli brodaci Żydzi w długich kapotach i butach z szerokimi cholewami, w drodze na wieczorne modły. Księżyc był na nowiu, księżyc miesiąca Siwan. Na ulicach stały wciąż kałuże, ślady wiosennego deszczu, choć cały dzień słońce mocno grzało. Tu i ówdzie ze ścieków wypływała cuchnąca woda; powietrzem niósł się zapach końskiego gnoju i krowiego łajna oraz świeżo udojonego mleka. Z kominów unosił się dym; gospodynie przygotowywały posiłek wieczorny: zupa z kaszą, duszone mięso z kaszą, grzyby z kaszą. (...) Na świecie, wszędzie poza Lublinem, wrzało. Co dzień polskie gazety zamieszczały wiadomości o wojnie, rewolucji lub kryzysie. Wszędzie wypędzano Żydów ze wsi. Wielu emigrowało do Ameryki. Ale tu, w Lublinie, odczuwało się tylko stabilnośc z dawna istniejącej społeczności. Niektóre synagogi zbudowano jeszcze za czasów Chmielnickiego. Na cmentarzu leżeli rabini, jak również autorzy komentarzy, prawnicy i święci, a każdy miał własny nagriobek lub kapliczkę. Panowały tu dawne obyczaje: kobiety zajmowały się interesami, mężczyźni studiowali Torę.
Przejechawszy most Praski wóz znalazł się w natłoku domów, pałaców, omnibusów, powozów, dorożek, sklepów, kawiarni. Powietrze pachniało świeżo upieczonym chlebem, kawą, gnojem końskim, dymem kolei i fabryk. Przed zamkiem, zajętym przez rosyjskiego generała-gubernatora, grała orkiestra wojskowa. Widocznie obchodzono jakieś swięto, gdyż z każdego balkonu powiewała rosyjska flaga. Kobiety nosiły już słomkowe kapelusze o szerokich rondach, przybrane sztucznymi owocami i kwiatami. Beztroscy młodzi ludzie w słomkowych kapeluszach i jasnych ubraniach spacerowali kręcąc laskami. W tym gwarze gwizdały i syczały lokomotywy, szczękały złacza wagonów. Odchodziły stąd pociągi do Petersburga, Moskwy, Wiednia, Berlina, Władywostoku. Gdy skończył się okres otrzeźwienia, który nastąpił po upadku powstania 1863 roku, Polska weszła w wiek uprzemysłowienia. (...) W Warszawie zerwano drewniane chodniki, zainstalowano kanalizację w domach, ułożono szyny dla tramwajów konnych, budowano wysokie domy oraz place i hale targowe. W teatrach rozpoczął się nowy sezon dramatyczny, komediowy, operowy i koncertowy. Wybitni aktorzy i aktorki przybywali z Paryża, Petersburga, Rzymu, a nawet z dalekiej Ameryki. Księgarnie oferowały świeżo wydane powieści, jak również książki naukowe, encyklopedie, leksykony i słowniki.
Na ulicy Królewskiej powietrze było czyste. Z drzew w Ogrodzie saskim opadały ostatnie kwiaty. Przez sztachety widać było rabaty, cieplarnie pełne egzotycznych roślin oraz kawiarnię, w której młode pary jadły drugie śniadanie pod gołym niebem. Zaczął się właśnie sezon loterii i went dobroczynnych. Niańki i bony popychały wózki z dziećmi. Chłopcy w marynarskich ubrankach toczyli koła poganiając je pałeczkami. Malutkie dziewczynki, ubrane jak eleganckie panie, grzebały w piasku wykopując kamyki kolorowymi łopatkami. Inne tańczyły wkoło.W parku znajdował się też teatr letni, ale Jasza nie występował w nim nigdy. Jako Żyd miał tam wstęp wzbroniony.
Ulica Freta była ciemna i wąska. Ale Franciszkańską oświetlały latarnie gazowe i lampy w sklepach, wciąż jeszcze otwartych wbrew przepisom. Tu kupcy handlowali skórą i wyrobami tekstylnymi, modlitewnikami i piórami. Handlowano nawet w mieszkaniach na piętrze, a przez okna widac było, że mieszczą się tu też rozmaite fabryki i warsztaty. Zwijano nici, klejono pappierowe torby, szyto bieliznę i parasole, robiono trykotaże. Z podwórzy dolatywał odgłos piłowania i kucia oraz stukot maszyn. (...) Piekarnie pracowały pełną parą a kominy wyrzucały dym i popiół.Z szerokich, pełnych pomyj rynsztoków unsił się znajomy fetor, który przywodził na pamięć Pisaki czy Lublin. Młodzi ludzie w długich chałatach, o potarganych pejsach, szli z ksiągami talmudycznymi pod pachą.W okolicy znajdowała się jesziwa oraz kilka szkół chasydzkich.
Ulica Gnojna była zalana słońcem, pełna załafowanych fur i koni, zamiejskich kupców i faktorów, handlarzy i handlarek, głośno zachwalających rozmaite towary. "Wędzone śledzie!" - wołali - "Świeże bajgełe!" - "Gotowane jajka na gorąco!", "Groszek z fasolka cukrową!", "Placki ziemnniaczane!". Z bram wyjeżdżały wozy wiozące drewno, mąkę, skrzynki, beczki, towary przykryte płachatmi, matami i workami. Sklepy sprzedawały olej, ocet, szare mydło, smar do osi.
Było południe i karczma Bejły świeciła pustką. (...) Na podłodze rozrzucono świeże trociny, a na szynkwasie postawiono pieczoną gęś, nóżki cielęce w galarecie, siekane śledzie, placki jajeczne i precle.
Natychmiast zabrała się do przygotowywania świątecznego posiłku. (...)Podała rybę, kluski na mleku, pierogi z serem i cynamonem, na deser kompot ze śliwek i babkę piaskową oraz kawę.
Zawsze coś jej z Lublina przywoził, różne smakołyki, wątróbkę, chałwę lub ciastka z cukierni. (...) Elżbieta ugotowała pierogi z wiśniami i serem, posypane cukrem i cynamonem. Na stole stała butelka wiśniówki, jak również słodki likier przywieziony przez [Jaszę] z Warszawy w czasie poprzedniej wizyty.(...) Po kawie i pączkach Elżbieta zaczęła wspominać; (...)