(premiera 27 października)
Zostałam poproszona o przeczytanie książki "Stokrotki w śniegu" Richarda Paula Evansa, która będzie miała swoją polską premierę pod koniec października. Przeczytałam i zdecydowanie mówię "Dickens zrobił to lepiej!"
Jest to bowiem klasyczna historia oparta na "Opowieści Wigilijnej" Karola Dickensa, więc z założenia fabuła jest wtórna i przewidywalna. Ale w porządku, taka ma być, skoro jest współczesną Opowieścią Wigilijną, i tego książce nie zarzucam.
Natomiast zarzucam to, że Richard Paul Evans ma chyba 13 lat, (no, nie ma, widziałam zdjęcie i ma około 40-stki... i podobno napisał już 12 książek!...), w każdym razie pisze tak, jakby był nastolatkiem uczącym się pisarstwa i próbującym swoich sił w przetworzeniu klasycznej historii w opowieść sobie współczesną, z marnym skutkiem.
Głównym bohaterem "Stokrotek..." jest obrzydliwie bogaty biznesmen James Kier, który zbiegiem okoliczności zostaje uśmiercony w wypadku samochodowym przez dziennikarza (zbieżność nazwisk z rzeczywistą ofiarą wypadku). W związku z tym może sobie poczytać niepochlebne komentarze w Internecie pod artykułem o "jego" śmierci i... nagle z miejsca doznaje oświecenia! W jednej chwili zmienia się, już nie chce zarabiać pieniędzy za wszelką cenę i na wszelakie nieczyste sposoby, zaczyna pałać miłością do bliźnich, a przede wszystkim do swojej prawie byłej, umierającej na raka żony (którą wymienił na długonogą młodą blondynę). Kier postanawia zadośćuczynić osobom, które najbardziej skrzywdził a jego sekretarka wybiera 5 nazwisk z długiej listy ofiar rekina finansjery.
Przyznam, że ten element jest najbardziej interesujący w całej książce - historie tych osób, którym Kier zrujnował lub też nie (!) życie swoimi decyzjami dotyczącymi ich nieruchomości. Poza tym, cała książka jest napisana w bałaganiarski sposób, nie mamy szansy poznać bohaterów bo autor chyba pomylił powieść ze szkicem do scenariusza, od razu założył, że powstanie hollywoodzki hit box office'ów, więc cała historię przedstawił w krótkich ubogich rozdziałach, tak jakby robił tylko zarysy postaci, które zostaną wypełnione przez aktorów je grających. Bohaterowie są sztampowi do bólu i przewidywalni, ich działania i decyzje nie mają szansy dojrzeć w naturalny sposób, bo książka jest zbyt krótka, żeby autor im na to pozwolił.
A najśmieszniejszy jest według mnie fragment, w którym czytamy o tym, jak to James Kier był kiedyś młodym uczciwym idealistą, ale to zły świat go zmienił i sprawił, że zaczął oszukiwać ludzi, wykorzystywać okazje i doszedł do fortuny w brudny i haniebny sposób. Od razu przypomniała mi się piosenka z filmu Southpark "It's not my fault that I am so evil, it's society, society..." *^v^*
Tak, jak nie oglądam amerykańskich "wyciskaczy łez", tak również nie dogodzą mi ich amerykańskie odpowiedniki książkowe, w każdym razie nie wszystkie.