czwartek, 31 grudnia 2009
środa, 23 grudnia 2009
Zapora
Kolejny genialny kryminał Henninga Mankella i dużo więcej pisać tu nie potrzeba, jak ktoś lubi twórczość tego autora, to na pewno sięgnie też i po tę książkę.
Mam tylko jedną uwagę po przeczytaniu siódmego kryminału Mankella - chwilami mam wrażenie, że autor pisze książki - a w nich konstruuje wymyślne fabuły, ciekawych bohaterów, barwne tła wydarzeń - tylko po to, żeby w nich ponarzekać, jak bardzo Szwecja zmieniła się za jego życia, jakim niebezpiecznym krajem się stała, pełnym przestępców imigrantów, brutalnych psychopatycznych morderców, nieczułych nastolatków, itp, itd. Biorąc pod uwagę, że powieści te powstawały w latach 90-tych XX wieku, teraz to normalnie strach pojechać do Szwecji na wakacje! *^v^*
(No, ja się nie boję i zawsze chętnie tam jeżdżę, szczególnie do Skanii! ~^^~)
Mam tylko jedną uwagę po przeczytaniu siódmego kryminału Mankella - chwilami mam wrażenie, że autor pisze książki - a w nich konstruuje wymyślne fabuły, ciekawych bohaterów, barwne tła wydarzeń - tylko po to, żeby w nich ponarzekać, jak bardzo Szwecja zmieniła się za jego życia, jakim niebezpiecznym krajem się stała, pełnym przestępców imigrantów, brutalnych psychopatycznych morderców, nieczułych nastolatków, itp, itd. Biorąc pod uwagę, że powieści te powstawały w latach 90-tych XX wieku, teraz to normalnie strach pojechać do Szwecji na wakacje! *^v^*
(No, ja się nie boję i zawsze chętnie tam jeżdżę, szczególnie do Skanii! ~^^~)
wtorek, 22 grudnia 2009
Droga Sufich
Jak poznać tradycję filozoficzną, która z założenia nie jest definiowana metodami, do których jesteśmy przyzwyczajeni my, ludzie Świata Zachodniego? Problem zaczyna się już na etapie zrozumienia, skąd wywodzi się nazwa sufizm. Badacze odrzucali teorię, że to słowo nie ma żadnej etymologii i za wszelką cenę próbowali przypisać mu pochodzenie np.: od wełnianych szat (suf), noszonych przez sufich. A co dopiero ma powiedzieć akademik, który zamiast idei pod postacią słowa pisanego spotykał się z pozawerbalnymi sposobami przekazywania nauk - gestem, tańcem, symbolami. Lub zauważał, że ilu różnych sufickich mędrców tyle indywidualnych sposobów nauczania - może to być poezja miłosna, żart, przypowieść religijna, baśń, albo dzieła sztuki i rzemiosła.
Idries Shah w książce "Droga Sufich" próbuje przybliżyć nam tę filozofię w taki sposób, żeby każdy czytelnik zrozumiał, co stanowi istotę sufizmu. Najpierw w skrócie przybliża nam problemy jakie możemy napotkać podczas prób poznawania ideologii sufizmu, następnie zapoznaje nas z twórczością klasycznych autorów sufickich bez żadnego komentarza, co pozostawia czytelnikowi pole do własnych przemyśleń i interpretacji, i opisuje cztery najważniejsze zakony, które zostały powołane do praktykowania ćwiczeń, mających na celu osiągnięcie wyższych stanów umysłu. W dalszej części książki poznajemy ideę Chidra, czyli duchowego przewodnika a także dostajemy duży zbiór tematów do indywidualnych rozmyślań lub grupowych dyskusji, nad którymi warto zatrzymać się na dłużej.
Książka napisana jest w sposób bardzo przystępny dla inteligentnego czytelnika o mentalności Zachodnioeuropejskiej, nie jest przegadana i pozostawia duży margines na własne przemyślenia i wnioski. Moim zdaniem to bardzo przystępne wprowadzenie do dalszych poszukiwań źródeł pogłębiających temat.
Idries Shah w książce "Droga Sufich" próbuje przybliżyć nam tę filozofię w taki sposób, żeby każdy czytelnik zrozumiał, co stanowi istotę sufizmu. Najpierw w skrócie przybliża nam problemy jakie możemy napotkać podczas prób poznawania ideologii sufizmu, następnie zapoznaje nas z twórczością klasycznych autorów sufickich bez żadnego komentarza, co pozostawia czytelnikowi pole do własnych przemyśleń i interpretacji, i opisuje cztery najważniejsze zakony, które zostały powołane do praktykowania ćwiczeń, mających na celu osiągnięcie wyższych stanów umysłu. W dalszej części książki poznajemy ideę Chidra, czyli duchowego przewodnika a także dostajemy duży zbiór tematów do indywidualnych rozmyślań lub grupowych dyskusji, nad którymi warto zatrzymać się na dłużej.
Książka napisana jest w sposób bardzo przystępny dla inteligentnego czytelnika o mentalności Zachodnioeuropejskiej, nie jest przegadana i pozostawia duży margines na własne przemyślenia i wnioski. Moim zdaniem to bardzo przystępne wprowadzenie do dalszych poszukiwań źródeł pogłębiających temat.
środa, 2 grudnia 2009
Fikołki na trzepaku
Zawsze byłam zdania, że twórca powinien najpierw coś Osiągnąć, żeby mu ktoś napisał biografię. To znaczy, dobrze by było, gdyby artysta przeżył/stworzył tyle, żeby w tej biografii było o czym poczytać.
Pani Małgorzata Kalicińska jest najwyraźniej osobą bardzo niecierpliwą, bo nie dość, że nie poczekała, aż ktoś inny napiszę jej biografię i sama ją sobie napisała, to jeszcze zrobiła to już po trzech latach pisarstwa i trzech książkach.
"Fikołki na trzepaku" to okres dzieciństwa pani Małgorzaty, które spędziła częściowo na warszawskiej Saskiej Kępie, a częściowo na placówce zagranicznej w Moskwie. Odniosłam wrażenie, że ponieważ siłą rzeczy skończył się "rozlewiskowy" cykl książek autorki, to teraz postanowiła zaproponować czytelnikom serial pt.: życie Kalicińskiej, bo książka została zawieszona w okresie, kiedy autorka stawała się młodą panienką i aż się prosi o ciąg dalszy, ciekawe, czy mam rację? *^v^*
Szczerze mówiąc, nie rozumiem dla kogo ta książka miałaby być interesująca, chyba tylko dla rodziny autorki i może jej przyjaciół z dzieciństwa. Ja przeczytałam ją dlatego, że ją dostałam, natomiast sama nigdy bym jej nie kupiła, bo dziecięce losy Kalicińskiej to w sumie żadna atrakcja. Nie rozczulałam się podczas lektury, bo dzieciństwo pani Małgorzaty to nie moje czasy, jestem od niej o 20 lat młodsza, a dzielnica w której mieszkała to nieznane mi tereny, więc równie dobrze mogłaby opisywać Krosno czy Lublin, tak samo mi obce. Poza tym, lektura autobiografii Stefanii Grodzieńskiej czy Krystyny Sienkiewicz miały dla mnie dużo większy urok i wartość chociażby historyczno-poznawczą, ponieważ te panie przeżyły bardzo bogate życie i obracały się w ciekawym towarzystwie , a pięcio- czy dziesięcioletnia Małgosia K. - nie.
Dodatkowo odniosłam wrażenie, że ta autobiografia jest chwilami mocno fabularyzowana i podkoloryzowana, wszystko jest strasznie cukierkowe (być może tak się pamięta dzieciństwo, jak się przekroczy 50-tkę?) i autorka momentami sama sobie zaprzecza lub dostosowuje rzeczywistość do własnej pamięci... Np.: na stronie 55 jest zdjęcie matki autorki z podpisem "Mama wcina kulkowe lody z baru 'Figaro'", a ja wyraźnie widzę, że kobieta trzyma w ręku klasyczną "lodową kanapkę", czyli dwa prostokątne wafelki z kostką lodów pomiędzy. Albo na stronie 260 jest opis kaszubskiej knajpki, w której autorka bywała jako nastolatka i uczestniczka obozów letnik TKKF, a w której
Pani Małgorzata Kalicińska jest najwyraźniej osobą bardzo niecierpliwą, bo nie dość, że nie poczekała, aż ktoś inny napiszę jej biografię i sama ją sobie napisała, to jeszcze zrobiła to już po trzech latach pisarstwa i trzech książkach.
"Fikołki na trzepaku" to okres dzieciństwa pani Małgorzaty, które spędziła częściowo na warszawskiej Saskiej Kępie, a częściowo na placówce zagranicznej w Moskwie. Odniosłam wrażenie, że ponieważ siłą rzeczy skończył się "rozlewiskowy" cykl książek autorki, to teraz postanowiła zaproponować czytelnikom serial pt.: życie Kalicińskiej, bo książka została zawieszona w okresie, kiedy autorka stawała się młodą panienką i aż się prosi o ciąg dalszy, ciekawe, czy mam rację? *^v^*
Szczerze mówiąc, nie rozumiem dla kogo ta książka miałaby być interesująca, chyba tylko dla rodziny autorki i może jej przyjaciół z dzieciństwa. Ja przeczytałam ją dlatego, że ją dostałam, natomiast sama nigdy bym jej nie kupiła, bo dziecięce losy Kalicińskiej to w sumie żadna atrakcja. Nie rozczulałam się podczas lektury, bo dzieciństwo pani Małgorzaty to nie moje czasy, jestem od niej o 20 lat młodsza, a dzielnica w której mieszkała to nieznane mi tereny, więc równie dobrze mogłaby opisywać Krosno czy Lublin, tak samo mi obce. Poza tym, lektura autobiografii Stefanii Grodzieńskiej czy Krystyny Sienkiewicz miały dla mnie dużo większy urok i wartość chociażby historyczno-poznawczą, ponieważ te panie przeżyły bardzo bogate życie i obracały się w ciekawym towarzystwie , a pięcio- czy dziesięcioletnia Małgosia K. - nie.
Dodatkowo odniosłam wrażenie, że ta autobiografia jest chwilami mocno fabularyzowana i podkoloryzowana, wszystko jest strasznie cukierkowe (być może tak się pamięta dzieciństwo, jak się przekroczy 50-tkę?) i autorka momentami sama sobie zaprzecza lub dostosowuje rzeczywistość do własnej pamięci... Np.: na stronie 55 jest zdjęcie matki autorki z podpisem "Mama wcina kulkowe lody z baru 'Figaro'", a ja wyraźnie widzę, że kobieta trzyma w ręku klasyczną "lodową kanapkę", czyli dwa prostokątne wafelki z kostką lodów pomiędzy. Albo na stronie 260 jest opis kaszubskiej knajpki, w której autorka bywała jako nastolatka i uczestniczka obozów letnik TKKF, a w której
Sprawione szybko rybki natychmiast zostaną rzucone na patelnię, a czego się nie sprzeda, trafi po usmażeniu do octu! Takie smażone ryby w zalewie octowej to pycha i cud kulinarny nieznany mi dotąd!Natomiast poprzedni obszerny rozdział opowiada o wieloletnich pobytach na wakacjach na wsi u zaprzyjaźnionych gospodarzy, kiedy Małgosia była jeszcze malutką dziewczynką, a mieszkańcy owej wsi co i rusz, przy wielu codziennych i świątecznych okazjach zajadają się ... smażonymi rybkami w zalewie octowej! *^v^*
Subskrybuj:
Posty (Atom)