poniedziałek, 29 czerwca 2009

Kolorowe Czytanie

Zaczyna się nowe wyzwanie czytelnicze - Kolorowe Czytanie, po szczegóły zapraszam tutaj.

poniedziałek, 22 czerwca 2009

Radio Yokohama

Marcin Bruczkowski napisał do tej pory cztery książki i odgraża się, że napisze jeszcze sześć. Szczerze mówiąc, nie mogę się ich doczekać! *^v^*
"Radio Yokohama" to najnowsza i jak do tej pory moja ulubiona nieautobiograficzna powieść tego autora (jednak "Bezsenność w Tokio" wciaż jest u mnie na pierwszym miejscu).
Chciałem napisać książkę o tym, jak i dlaczego ludzie się nie słuchają. I nie rozumieją.
A przy okazji pokazać, że te same zjawiska i sytuacje obserwowane przez dwie osoby - mężczyznę i kobietę, narratorów książki - postrzegane i zapamiętywane są zupełnie inaczej.

W tym celu Bruczkowski nawiązał współpracę z Moniką Borek, która stworzyła postać Amandy, i w trakcie lektury chwilami poznajemy te same wydarzenia oglądane z dwóch perspektyw - damskiej i męskiej, a czasami ich punkty widzenia się dopełniają dla lepszego zrozumienia sytuacji. Na początku trochę irytowały mnie partie Amandy, bo teksty pisane przez innego autora różnią się od pierwotnego tekstu i wprowadzają dysonans w czytaniu, ale potem zrozumiałam, że przecież o to właśnie chodziło - o pokazanie tych samych wydarzeń oczami dwojga różnych osób, więc te różnice są jak najbardziej uzasadnione i właściwe.

Akcja toczy się w tajemniczym, rozbudowanym na wszelakie sposoby, pełnym zakamarków gmachu Radia Yokohama - rozgłośni radiowej i studia nagraniowego, zaludnionego grupą składającą się z oryginalnych, pełnych charakteru postaci ludzkich i zwierzęcych (i jednego ducha! *^v^*). To nie jest książka, która dąży do jakiegoś spektakularnego końca, dla którego niecierpliwie przewraca się każdą kolejną kartkę, ale i tak nie mogłam jej odłożyć na później i kończyłam ją wczoraj ok. 2 w nocy, bo skoro cały dzień ją podczytywałam w każdej wolnej chwili, to już nie warto było odkładać końcówki na następny dzień. ~^^~ Jak zwykle u Bruczkowskiego, świat przesiąknięty jest Japonią - zachowaniami bohaterów, obyczajami, przesądami, kuchnią, a wszystko to widziane z perspektywy bohaterów gaijinów - Polaka Marcina Bosia i Kanadyjczyka Andrew Allena.
Gorąco polecam i już żałuję, że ta powieść jest już za mną, a nie, że wciąż czeka na mnie na stosie "do przeczytania". *^v^*

Sen zielonych powiek

Edyta Szałek zdobyła I nagrodę w organizowanym przez magazyn "Zwierciadło" konkursie na Dziennik Literacki, a potem w latach 2005-2006 pisała dla tego magazynu felietony pod tytułem "Miasteczko Blisko Morza". Bardzo mi się te felietony podobały i z ciekawością sięgnęłam po debiut literacki pani Szałek "Sen Zielonych Powiek".
Po jej przeczytaniu mam mieszane uczucia.

Z początku nawet odłożyłam książkę po około 100 stronach z zamiarem niekończenia jej, bo po prostu w ogóle nie mogłam wczuć się w bohaterów i akcję, za dużo było przemyśleń, odczuć, sugestii, snów na jawie. Jednak dałam jej drugą szansę i doczytałam do końca. To dziwna powieść. Nie podzielam zachwytów czytelników z licznych entuzjastycznych recenzji, jakie znalazłam na portalach książkowych. W skrócie - opowiada o stracie, ucieczce, sile ale i wielkiej słabości, odrzuceniu, lecz też o przyjaźni, o ludzkich odruchach, czyli o życiu.

Nadal nie rozumiem końcówki. Nie chcę jej tu zdradzać, bo mogę zepsuć komuś lekturę tej powieści, ale może ktoś, kto czytał "Sen..." wytłumaczy mi, o co chodziło?... Co było snem a co jawą, i może to właśnie o to chodzi, żeby czytelnik nawet po skończeniu książki pozostał zakręcony i z wyrazem niezrozumienia na twarzy?...

piątek, 19 czerwca 2009

Dobranocka

Jest takie staroświeckie słowo "zmanierowany". Nie wiem, czy ktoś go jeszcze używa, ale ja użyję, bo prawie każdy z bohaterów "Dobranocki" Agnieszki Niezgody jest właśnie zmanierowany i pretensjonalny.

Rozumiem i pochwalam kupowanie markowych rzeczy, bo te przeważnie są bardzo dobrej jakości i długo nam posłużą, natomiast bawi mnie do rozpuku kupowanie markowych ciuchów i epatowanie otoczenia metką z nazwą projektanta, a głównie tym zajmują się Maja, Tola i Gosia. Również ostrym imprezowaniem do utraty przytomności, przy pomocy alkoholu i narkotyków oraz polowaniem na faceta - najbardziej ognistego ogiera przy forsie.

Przyjaciółki, mimo, że mają około 30-stki i dużo większe możliwości finansowe, zatrzymały się na poziomie głupich nastolatek (podkreślam słowo głupich, bo o takie nastolatki mi chodzi, nie o te normalne). Na przykład Gosia nie ma żadnych skrupułów, żeby na wakacjach oddawać się uciechom cielesnym ze świeżo poznanymi panami z pokoju obok, wliczając w to orgię w pijackim widzie, natomiast jest święcie oburzona, kiedy przyłapuje swojego narzeczonego na romansie (filozofia Kalego). Nie wspominając już o nagłym ataku strachu i wyrzutów sumienia u Majki, kiedy odważa się zrobić sobie badania na HIV, bo nagle dociera do niej, że jest w grupie dużego ryzyka z powodu swojego stylu życia.

Ale przyjrzyjmy się otoczeniu naszych bohaterek, ono nie odbiega daleko od ich poziomu. Na przykład mężczyźni, którzy pojawiają się w życiu Majki, to same dziwadła: wakacyjny żigolak, narcystyczny sado-masochista, jednostka uzależniona od portalu randkowego, nudny mamisynek, ideał mężczyzny niestety w szczęśliwym związku okraszonym potomstwem, który bez skrupułów i w kompletnej tajemnicy zdradza żonę. A może to jest obecnie norma społeczna?
Acha, jest jeszcze dwóch mężczyzn: Rumcajs, świeżo eks mąż Majki i Gucio, jej przyjaciel, któremu wydawało się, że jest między nimi coś więcej. Jednak ci dwaj szybko schodzą ze sceny, są chyba zbyt normalni jak na fabułę tej książki.

A co powiecie na sytuację rodziców Majki - kiedy matka dowiaduje się, że ma raka piersi, postanawia za wszelką cenę utrzymać chorobę w tajemnicy przed mężem, który właśnie wyjeżdża na serię odczytów do RPA na kilka miesięcy, żeby nie psuć mu wyjazdu i ochronić go przed trudną rzeczywistością poważnej choroby i koniecznością fizycznej opieki i wsparcia psychicznego swojej żony...

Czytałam tę książkę niczym bajkę o żelaznym wilku - nie znam takich kobiet i mężczyzn, nie obracam się w takim towarzystwie, ich priorytety są mi dalekie*, i zastanawiam się, czy tacy ludzie naprawdę istnieją? Pewnie tak, bo inaczej nie pojawialiby się na kartach książek. Od razu też przychodzi mi do głowy pytanie, jakby to było prowadzić takie życie - martwić się tylko tym, czy mam aktualnie modną markową torebkę lub czy uda mi się załatwić porcję kokainy na wieczorną imprezę, bo bez tego nie ma zabawy. Może moje życie w oparach alkoholu i drogich perfum byłoby przyjemniejsze? (Prostsze? Płytsze? ~^^~)

Na okładce jest napisane, że to "seks w wielkim mieście w klimatach lajfstajlowej warszawki". Nie jestem jednak przekonana, czy autorka osiągnęła zamierzony cel dorównania amerykańskiemu pierwowzorowi. Serial z Carrie Bradshaw oglądałam niczym kolorową bajkę, nierzeczywistą, bo kulturowo odległą, a po przeczytaniu "Dobranocki" pozostał mi niesmak, tym bardziej, że ta opowieść do niczego nie prowadzi - nie ma tu ani happy endu, ani sad endu, rozstajemy się z główną bohaterką w pewnym wybranym przez autorkę momencie jej życia, ale równie dobrze moglibyśmy ten moment wylosować na chybił trafił. Szczerze mówiąc nie rozumiem sensu napisania tej książki.

_____________________________________
*oprócz stanowiska Majki, która twierdzi, że nie warto jeść byle jakiego jedzenia, zdrowiej i smaczniej jeść droższą żywność pierwszorzędnej jakości w mniejszych ilościach lub rzadziej. *^v^*

wtorek, 16 czerwca 2009

Zagubieni w Tokio

To już trzecia po "Bezsenności w Tokio" i "Singapur czwarta rano" powieść Marcina Bruczkowskiego. Pierwszą połknęłam błyskawicznie, niedosypiając i niedojadając, bo autobiograficzne wspomnienia autora ze swego pobytu w Japonii były fascynujące i spisane lekkim piórem. Akcja drugiej rozgrywała się w Singapurze, a bohaterem nie był już sam autor, i to niestety zaważyło u mnie na mniejszej "poczytalności" powieści.

"Zagubieni w Tokio" to ponownie historia Polaka w Tokio, Michała Jachimczyka, który szuka swego japońskiego przyjaciela zaginionego w niewyjaśnionych okolicznościach. Bruczkowski pojawia się kilkakrotnie, żeby wspomóc rodaka w poszukiwaniach lub udzielić mu ogólnożyciowego wsparcia jak to gaijin gaijinowi na obczyźnie. Ponownie spotykamy też rubasznego Irlandczyka Sean'a, który ustatkował się w Japonii i założył rodzinę, jednak nic nie stracił ze swego uroku z pierwszej książki Bruczkowskiego.

Intryga została bardzo zgrabnie zakręcona a cała historia jest podobno oparta na wydarzeniach autentycznych, co dodatkowo daje czytelnikowi do myślenia, biorąc pod uwagę, że w książce pojawiają się: masoni, yakuza, tajne inżynierskie projekty badawcze, szalona zakochana kobieta, przepis na prawdziwy katsudon i mnóstwo ciekawostek o Japonii i Japończykach, tak cennych dla każdego japanofila (jak ja *^^*).

Ponieważ Bruczkowski nie może wciąż tylko pisać swoich wspomnień z pobytu w Japonii, pozostaje nam czytać jego powieści z innymi bohaterami, ale w tych samych realiach.

poniedziałek, 8 czerwca 2009

Dzielnica czerwonych jabłek

Co ja tak ostatnio ciągle o miłości czytam?
Bo "Dzielnica czerwonych jabłek" Julii Hoffmann to powieść o miłości w różnych jej odmianach - główna bohaterka 43-letnia Joanna szuka miłości u posiadaczy pięknego męskiego nosa, miłość swego życia (matkę Joanny i Beaty) stracił właśnie ojciec Joanny, nastoletnia siostrzenica Joanny, Natalia desperacko szuka miłości i uwagi u swoich zapracowanych rodziców.

Podobno osobniki przekraczające czterdziesty rok życia nie są już przeznaczone do reprodukcji i dlatego naturze nie zależy na utrzymaniu ich w dobrej formie. Po czterdziestce ludzkie ciało zaczyna się chylić ku upadkowi, coraz częściej się psuje i rozłazi na boki, i jest to zgodne z planem biologicznym.
Tej jesieni czułam wyraźnie, że zmierzam donikąd. Widziałam wokół siebie wiele szczęśliwych par i dobrych rodzin, i coraz bardziej stawałam się na ich tle dziwaczna i niestosowna, jak źle skrojony but odrzucony na stertę braków. Kiedyś miałam nadzieję, że można przyzwyczaić się do samotności, ale teraz już wiedziałam, że nie można. Jest jak rak, który pożera cię po kawałku i bez znieczulenia. I nie pomoże makijaż. Nawet najlepszy tusz nie ożywi oczu.

Tak jest jeszcze na stronie 85. Ale już na setnej bohaterka (ponownie) spotyka pana, który wypełnia jej samotne życie i powiem to od razu, zdradzając ciąg dalszy - jest to znajomość ze wszech miar trafna i szczęśliwa. Mimo obaw Joanny i obrazów, które podsuwa jej podejrzliwa wyobraźnia (zresztą każdemu by podsuwała po 43 latach poszukiwań tej właściwej drugiej połówki!).

U Julii Hoffmann życie czterdziestoparolatki jest słodko gorzkie, ale nie tak, jak np.: u Kalicińskiej, gdzie niby jest niefajnie, ale natychmiast znajdują się cudowne ozdrowienia, finansowe rozwiązania i pomocne dłonie. Życie Joanny jest jakby prawdziwsze a jej problemy są bardziej namacalne. Uprzedzam, że są to moje osobiste odczucia. ^^ Mimo, że poza imieniem i posiadaniem kota płci żeńskiej nic nas nie łączy, na pewnej płaszczyźnie łatwo mi się z nią identyfikować.
(Poza wszystkim, ja zawsze czuję więź z bohaterkami o imieniu Joanna. *^v^*)

Apokalipso

Powtarzam, że jest to powieść o miłości, a ludzie się śmieją. O uczuciach trudno dziś mówić, bohaterowie książki też tego nie potrafią, ale przynajmniej próbują.

Tak autor "Apokalipso" Max Cegielski w kilku słowach recenzuje swoją ksiażkę. Trzeba dodać, że jest to miłość w realiach tzw. Warszawki - mamy agencję reklamową pełną nakręconych dopalaczami, niezwykle twórczych i kreatywnych copywriterów, jest niezależny muzyk na progu kariery, upalony jointami i poszukujący w swoim związku głównie przestrzeni artystycznej, jest dziewczyna z przeszłością, jest przepaść między starzejącymi się rodzicami a zwichrowanymi życiowo dziećmi.
Dużo w tej książce plastiku, udawania, przed innymi i samym sobą. Dużo blichtru, który tak często kusi nas szaraczków, kiedy patrzymy na tych młodych gniewnych pięknych i zdolnych, i brudu, który kryje się pod tą pozłotką. Bo główny bohater nie jest już piękny dwudziestoletni, tylko o dekadę starszy, i zaczyna się świadomie rozglądać po swoim życiu i otaczającej go rzeczywistości. I tęskni za czymś innym, prostym, czystym, nawet banalnym.
(...)A Szefowi, hipokrycie, wszystko jedno, czy będzie grzał, czy nie. Mareczkowi chodzi tylko o jego pomysły. Nieważne, czy wpadnie na nie upalony jointami, herą, czy po piwku. Ale Julek rozumiał też, że nad Szefem stoi Oberszef i liczy wyniki. Nie ma litości, na placu zostają tylko najlepsi. On właśnie przestawał być najlepszy, hordy młodych szczurów go doganiały. Nowi ostrzyli już zęby i ćwiczyli uśmiechy do lustra. Skończyli szkoły, znają języki, są wytrenowani i czekają tylko na okazję, żeby zastąpić jego przejściowe pokolenie. Przestępują z nogi na nogę, bardzo zdziwieni, że nie ma dla nich miejsca przy korycie, że tak przysposobieni do boju o mamonę napotykają plecy pokolenia Julka. Niedokształconych, zmęczonych, ale doświadczonych w bojach elit, które tak długo okupują stołki, że pośladki mają twardsze od stali.
Max Cegielski dokładnie wiedział, o czym pisze, bo sam przeszedł przez ten etap młodego gniewnego, a potem:
Grubą kasę, którą zarabiał jako gwiazdeczka telewizyjna i radiowa, skutecznie przepuścił na narkotyki i złote życie. Nie dorobił się niczego oprócz złej reputacji.
(cytat z książki "Masala" Maxa Cegielskiego)
Ale "Apokalipso" to nie jest przestroga, bo nikt się przecież nie ustrzeże, jeśli sam się nie sparzy, to raczej gorzki obraz naszych czasów.

czwartek, 4 czerwca 2009

Znowu kryminały

Znowu połknęłam dwa kryminały, bo w zamieszaniu przeprowadzkowym nie miałam głowy do żadnych innych lektur, a te dwie czytało się gładko i przyjemnie.

"Piąta kobieta" Mankella to jeden z takich kryminałów, w których czytelnik jest rozerwany między kibicowaniem wymiarowi sprawiedliwości w odnalezieniu sprawcy brutalnych morderstw, a... kibicowniem sprawcy. No tak. Bo tym razem morderca zabija, bo ma bardzo łatwy do usprawiedliwienia powód (o ile w ogóle można usprawiedliwić jakiekolwiek odbieranie życia człowiekowi...).
Nie będę psuła Wam przyjemności zapoznania się z tą historią, napiszę tylko, że książka kończy się tak, jak przewidywałam jej zakończenie. A wszystko to dzieje się na tle prywatnych wydarzeń z życia komisarza Wallandera (a u niego zawsze dużo się dzieje ^^), oraz przemian społecznych w Szwecji lat 90-tych, kiedy Szwecja się zmienia, na gorsze wedle zdania bohaterów książek Mankell'a. Polecam!


"Złowroga pętla" Marininy znowu przenosi nas do Moskwy. Nie wiem dlaczego, ale kiedy czytam kryminały zachodnioeuropejskich albo amerykańskich autorów, odbieram je niczym przez szybę, trochę jak film kryminalny, od którego odcinam się wyłączając telewizor. Jednak kiedy czytam kryminały Marininy, czuję niepokój, a fikcyjne przecież losy bohaterów zostają we mnie na dłużej. Moskwa według Marininy ( i nie mam powodów, żeby jej nie wierzyć) jest miastem bogactwa i biedoty, pełnym skorumpowanych urzędników państwowych na wszystkich szczeblach i bezradnych funkcjonariuszy milicji, często z rękami związanymi przez powiązania polityczne lub związki z mafią. Na szczęście komisariat na Pietrowce, gdzie urzęduje Anastazja Kamieńska, nie poddaje się wpływom i naciskom, a sama Kamieńska jest jak zwykle błyskotliwym analitykiem i rozkłada przestępców na łopatki. Niestety, nie bez ofiar, często w ludziach jest bliskich, i może to czyni ten cykl kryminalny nieco bardziej realistyczny.