piątek, 29 sierpnia 2008

WAKACJE



Zabieram ze sobą książki, oczywiście! *^v^*

czwartek, 28 sierpnia 2008

Bombaj - Ostatnie westchnienie Maura

"Ostatnie weschtnienie Maura" Salmana Rushdiego - och, cóż to jest za książka!...

W niczym nie przypomina Indii widzianych oczami wielkich powieściopisarzy hinduskich, jakich czytałam do tej pory (np.: Vikrama Seth'a, Vikrama Chandrę), nie daje tych znanych mi, trudnych do opisania odczuć i wrażeń, co na poczatku bardzo mnie raziło, ale z czasem nauczyłam się smakować ten sposób przyrządzenia i podania mojej ulubionej hinduskiej potrawy. *^v^*

Bardziej kojarzy się z powieścią awanturniczą, która mogłaby się dziać w którymś z państw europejskich - akcja jest rozciągnięta na kilka pokoleń pewnej hinduskiej rodziny, która zbiła majątek na handlu przyprawami (ale nie tylko, i nie zawsze legalnie...), postacie są malownicze i nietuzinkowe a wydarzenia niecodzienne, barwne, chwilami wręcz bajkowe i trochę niewiarygodne, ale wszystko to rozgrywa się na tle wydarzeń historycznych z XX wieku (II Wojna Światowa, kwestia niepodłegłości Indii).

Źródło: Bombay Harbor

Akcja jest dobrze przyprawiona smakowitymi opisami a bohaterowie posługują się soczystym, ostrym językiem. Żadna z postaci nie jest mdła, każdy ma swoje wzloty i upadki, sukcesy i grzeszki, namiętności wybuchają i płóną dosc często na kartach tej powieści (seksualne, światopoglądowe, religijne). Tej książki nie da się przeczytać obojętnie, a przeczytawszy - tak po prostu zapomnieć i przejść do kolejnej lektury. *^v^*

Bombaj jest obecny od mniej więcej 1/3 książki, i bez niego to nie byłoby to samo. Jest miejscem akcji, ale też żywym bohaterem powieści. Na przykład Aurora, która jest malarką, takie obrazki szkicuje węglem podczas trwających w Bombaju strajków skierowanych przeciwko rządom Brytyjczyków:
(...) kłótnie nagich dzieciaków trzaskających się po twarzach pod hydrantem u wejścia do czynszówki; czarną rozpacz robotników, bezczynnie palacych skręty na stopniach zamkniętych aptek; milczenie fabryk; wrażenie, że krew, którą nabiegły oczy mężczyzn, tryśnie i zaraz zatopi ulice; twardość kobiet - przykucniętych u prymusa, ze skrajem sari zarzuconym na głowę, obok dźopadpatti, szałasów budowanych wprost na bruku - usiłujących wyczarować posiłek wprost z powietrza; panikę w oczach zbrojnych w pałki policjantów, lękających się, że pewnego dnia, gdy nastanie wolność, zostaną uznani za prześladowców; hardośc i napięcie strajkujących marynarzy u bram portu i przy nabrzezu Apollo, widoczną na ich twarzach dumę psotnych dzieciaków, kiedy z ustami pełnymi prażonego grochu patrzą na unieruchomione, stojące na kotwicy statki i powiewające na nich czerwone flagi na cześć rewolucji; unicestwioną arogancje brytyjskich urzędników, od których władza oddaliła się jak odpływ, ich samych zostawiając na brzegu w strzępach imperialnych szat, z nawykiem paradowania krokiem zwycięzcy, (...)
Gorąco polecam!

***

A teraz znikam na dwa tygodnie, bo jadę na wakacje! Bądźcie grzeczni i dużo czytajcie! *^v^*

poniedziałek, 18 sierpnia 2008

Nowy Jork - Wielki Gatsby

Jechaliśmy przez wielki most, słońce między przęsła rzucało migotliwe smugi światła na pędzące samochody, a za rzeką rosło miasto w białych bryłach i kostkach cukru, miasto zbudowane z pragnień, za pieniądze, które nie cuchną. Nowy Jork widziany z mostu Queensboro jest zawsze miastem widzianym po raz pierwszy, z jego pierwszą, szalona zapowiedzią wszystkich cudów i pięknego świata.
Tak wyglądał Nowy Jork lat 1920-tych zza szyb luksusowego samochodu Jay'a Gatsby'ego, jednak naszemu głównemu bohaterowi książki "Wielki Gatsby" F. Scotta Fitzgeralda, Nickowi Carraway, nie dane jest tym samochodem podróżować codziennie, ponieważ niestety nie jest zbyt zamożny. Jednak udaje mu się wynająć domek na modnych przemieściach Nowego Jorku i w ten sposób staje się sąsiadem obrzydliwie bogatego Gatsby'ego i wtapia się w jego towarzystwo.

Nie chcę psuć Wam przyjemności samodzielnego odkrywania kto jest kim w tej książce, jednak przytoczę słowa, które są kwitesencją tego, co autor chciał pokazać w "Wielkim Gatsbym":
Nie mogłem przebaczyć mu ani czuć do niego sympatii, lecz wiedziałem, że uważa swoje postępowanie za całkiem usprawiedliwione. Ileż w tym wszystkim było lekceważenia, niedbalstwa i zamętu! Nie przejmowali się niczym, (...), niszczyli rzeczy i ludzi, a potem wracali do stanu absolutnej beztroski, do swoich pieniędzy, do tego wszystkiego, co trzymało ich razem, i piwo, którego nawarzyli, kazali pić innym...
To historia o głupich pustych bogatych kobietach, o zaprzepaszczonej szansie na wielką romantyczną miłość, o ludzkiej obłudzie i pasożytowaniu na powodzeniu innych, o niszczącej sile pieniądza.

Źródło: Wikipedia

Nie widziałam ekranizacji tej powieści, ale ksiażka jest bardzo plastyczna (chociaż nie ma w niej dużej ilości opisów miasta), i Nowy Jork czuć wyraźnie na każdej stronie, głównie poprzez opisy, zachowanie i odczucia bohaterów.
O szarej godzinie, w tym pełnym czarów mieście, odczuwałem niekiedy wzbierającą samotność i czułem ją w innych - biednych, młodych urzednikach, którzy snuli się przed wystawami aż do samotnej kolacji w knajpie - w tych młodych urzędnikach, marnujących o zmierzchu najcenniejsze chwile nocy i życia.
Źródło: Wikipedia

Na zakończenie, ostatnie zdanie z powieści:
Tak oto dążymy naprzód, kierując łodzie pod prąd, który nieustannie znosi nas w przeszłość.

środa, 13 sierpnia 2008

Lizbona - Zima w Lizbonie

Sprawdzałam już, jak wygląda "Zima w Sztokholmie", więc spontanicznie postanowiłam razem z Antoniem Munoz Moliną zobaczyć, jaka jest "Zima w Lizbonie". *^v^*

Na tę Lizbonę musiałam jednak trochę poczekać, aż do 100-tnej strony, wcześniej akcja dzieje się naprzemiennie (również w czasie) w San Sebastian i Madrycie. Ale kiedy już się pojawiła, od razu zaskoczyła czytelnika i głównego bohatera.
Wyobrażał sobie miasto zasnute mgłą, tak jak San Sebastian albo Paryż. Zaskoczyła go przejrzystość powietrza, czystość różu i ochry fasad domów, jednolitość czerwieni dachów, nieruchome złote światło na wzgórzach miasta, lśniących jakby po niedawnym deszczu. Z okna swojego pokoju w hotelu o mrocznych korytarzach, gdzie wszyscy mówili ściszonymi głosami, widział plac z domami o identycznych balkonach i pomnik jakiegoś króla na koniu, wyniośle wyciągającego rękę w kierunku południowym.

Źródło:Przewodnik
Nie pamiętał, ile czasu, ile godzin czy dni krążył jak lunatyk po ulicach i schodach Lizbony, po brudnych zaułkach i wysokich tarasach, po placach z kolumnadami i pomnikami królów na koniach, pomiedzy mrocznymi sklepami i portowymi śmietnikami, i dalej, po drugiej stronie nie kończącego się czerwonego mostu, przerzuconego nad rzeką szeroką jak morze, po przedmieściach bloków wznoszących się jak latarnie albo wyspy pośród pustych przestrzeni, po fantasmagorycznych stacjach w pobliżu miasta, których nazwy czytał, nie mogąc sobie przypomnieć tej, na której widział Lukrecję.

"Zima w Lizbonie" to książka o miłości - niespodziewanej, nieszczęśliwej, namiętnej, tragicznej, rozgrywającej się z muzyką jazzową w tle. Zresztą cała ta książka jest jak jedna długa jazzowa kompozycja, są fragmenty wprowadzenia do utworu, szybkie akordy kolejnych wydarzeń, momenty spowolnienia i wyciszenia, retrospekcje, pojawianie się nowych instrumentów i zamiana ich na te, które już wcześniej grały, szybkie wariacje, a po nich melancholijne improwizacje. To idealna lektura na jesienne szarugi lub zimowe mroźne popołudnia, trochę żałuję, że czytałam ją w słoneczny upalny sierpień.
Na początku słychać było jakby szum igły przesuwającej się po płycie, potem dźwięk ten przechodził w szelest miotełek dotykających metalowych talerzy perkusji i w pulsowanie, podobne do bicia serca. Dopiero później delikatnie wchodziła trąbka, Billy Swann grał, jakby obawiając się kogoś obudzić. Po chwili pojawiał się fortepian Biralba, wskazujący ostrożnie drogę i wydający się gubić ja w ciemnościach, który wracał później, aby zabrzmieć bogactwem wszystkich dźwięków tematu, jakby ktoś, kto wcześniej zabładził we mgle, nagle znalazł się na szczycie wzgórza, skąd rozpościerał się widok na skąpane w słońcu miasto.
To dokładnie mój ulubiony rodzaj jazzu. *^v^*

A sama Lizbona zimą?
Wrócił do miasta, aby się w nim zagubić, tak jak w tych nocach muzyki i bourbona, które zdawały się nie kończyć nigdy. Teraz jednak zima przyciemniła ulice, a mewy krążyły ponad dachami i posągami na koniach, jakby szukając schronienia przed mostkimi burzami. Każdego wczesnego wieczora następowała taka chwila, w której miasto wydawało się całkowicie wzięte w posiadanie przez zimę. Znad rzeki unosiła się mgła, rozmywając horyzont i najwyższe budynki w dolinach, a czerwona konstrukcja mostu przerzuconego ponad szarymi wodami rozciagała się w nieskończoność. Wtedy zaczynały się zapalać światła, rzędy latarni w alejach, reklamy, które gasnąc i mrugając tworzyły nazwy i obrazy, krótkotrwałe neonowe linie, zabarwiając na różowo, czerwono i niebiesko niskie niebo Lizbony.

czwartek, 7 sierpnia 2008

Praga - Nieznośna lekkość bytu

"Nieznośna lekkość bytu" Milana Kundery nie ma w sobie nic z lekkości lektury.

Po pierwsze, jest to książka o miłości. Teresa kocha Tomasza, Tomasz kocha Teresę, ale jednocześnie ma wiele kochanek, w tym najlepiej poznajemy Sabinę, która z kolei obdarza uczuciem Franza, który też się w niej zakochuje i zostawia dla niej niekochaną żonę, jednak Sabina od niego odchodzi, a Franz zaczyna życie z młodziutką kochanką studentką. Tak w skrócie strywializowana treść książki jawi się niczym brazylijska telenowela, na szczęście u Kundery wszystkie te związki mają bogate postawy psychologiczne, wynikające z uwarunkowań terytorialnych, społecznych, psychicznych. Jak w prawdziwym życiu - nic nie jest proste a każdy człowiek ma drugie i trzecie dno.

Po drugie, jest to książka której akcja rozgrywa się w roku 1968, kiedy Rosjanie wkroczyli do Czech, i pokazuje, co wtedy działo się na ulicach Pragi przez pierwsze siedem dni okupacji, a następnie przez kolejne lata, zarówno w Czechach jak i za granicą. Spotykamy buńczuczne i zadziorne, ale w gruncie rzeczy strachliwe, bezsilne i bierne grono czeskich artystów na emigracji w Szwajcarii. Widzimy, jak społeczeństwo zachodnie reaguje na wydarzenia rozgrywające się prawie tuż pod ich nosem. Wreszcie żyjemy w okupowanych Czechach - państwie policyjnym, państwie donosicieli, w którym społeczeństwo zostało złamane i sprowadzone do poziomu bezwolnych zastraszonych marionetek, a specjaliści, tzw. inteligencja zostaje zdegradowana do ról pracowników fizycznych.
Jest to dla mnie obraz bardzo wstrząsający, bo kiedy w Polsce działy się takie rzeczy, to albo nie było mnie jeszcze na świecie, albo byłam zbyt mała, żeby to świadomie odczuć.

Nie ma tutaj zbyt wiele obrazów Pragi, bo nie miasto jest bohaterem tej książki, tylko ludzie, a ich związek z Pragą nie określa ich w żaden sposób.

Cytaty, które zapadły mi w pamięć.
Ale czy ciężar jest naprawdę straszny, a lekkość wspaniała? Najcięższe brzemię nas powala, przyciska do ziemi, upadamy pod nim. Ale w poezji miłośnej wszystkich wieków kobietra pragnie być obciążona brzemieniem męskiego ciała. Najcięższe brzemię jest jednocześnie obrazem najintensywniejszej pełni życia. Czym cięższe brzemię, tym nasze życie bliższe jest ziemi, tym jest realniejsze i prawdziwsze.
W przeciwieństwie do tego całkowity brak brzemienia sprawia, że człowiek staje się lżejszy od powietrza, wzlatuje w górę, oddala się od ziemi, od ziemskiego bytowania, staje się na wpół rzeczywisty, a jego ruchy są tyleż swobodne co pozbawione znaczenia.
Cóż więc mamy wybrać? Ciężar czy lekkość?
Nie ma żadnej możliwości, by sprawdzić, która decyzja jest lepsza, bo nie istnieje możliwośc porównania. Człowiek przeżywa wszystko po raz pierwszy i bez przygotowania. To tak, jakby aktor grał przedstawienie bez żadnej próby. Cóż może być warte życie jeśli pierwsza próba już jest zyciem ostatecznym? Dlatego życie zawsze przypomina szkic. A nawet szkic nie jest właściwym określeniem, bo szkic jest zawsze zarysem czegoś, przygotowaniem do obrazu, gdy tymczasem szkic, jakim jest nasze życie, jest szkicem bez obrazu, szkicem do czegoś, czego nie będzie.
Jest to książka piękna, smutna, madra, trudna, dająca dużo do myślenia, wielowymiarowa, prawdziwa. Czuję, że nie potrafię jej dobrze zrecenzować, po prostu trzeba ją przeczytać samemu.

piątek, 1 sierpnia 2008

Lublin - Sztukmistrz z Lublina

Cóż za odmiana po oszczędnej w słowach Szwedce!
O pisarstwie Isaaca Bashevisa Singera można powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że jest oszczędny w słowach, opisach, detalach. *^v^*

"Sztukmistrz z Lublina" to historia Żyda, Jaszy Mazura, który jest cyrkowcem - zarabia na życie pokazami hipnozy, robi salta i sztuczki karciane. Nie są to niestety duże pieniądze, ale wystarczające do utrzymywania żony Estery w Lublinie, młodziutkiej asystentki kochanki Magdy z Piasków, z którą mieszka podczas turnee w Warszawie, kochanki Zewtel, wdowy po zbiegłym złodzieju z Piasków i kochanki Emilii wraz z jej córką Haliną, wdowy po warszawskim profesorze, której obiecał małżeństwo i wyjazd do Włoch.

*^v^*

Naszego kochliwego bohatera poznajemy w momencie, kiedy zaczyna kwestionować swoje życie, swoje wybory, odejście od wiary, a jednocześnie miota się między kolejnymi kobietami, obiecując każdej złote góry i miłość po wsze czasy. Dodatkowo wokół niego zaczynają się gromadzić czarne chmury, które doprowadzają do tragedii, a samego Jaszę do przewartościowania swojego życia na dobre.

"Sztukmistrz z Lublina" to druga książka Singera, która przeczytałam, i podobnie jak "Spuścizna" jest dla mnie skarbnicą wiedzy o kulturze żydowskiej, ale także o Warszawie i świecie końca XIX wieku. Mało kto potrafi tak barwnie i ciekawie prowadzić opowieść i kłaść ją na tle bogatej, szczegółowej scenografii opisywanych czasów. Polecam!

Źródło: Wikipedia
Zapadł zmierzch. za miastem było jeszcze dość jasno, ale w wąskich uliczkach i między wysokomi budynkami panował już mrok. W sklepach zapalano lampy naftowe i świece. Ulicami szli brodaci Żydzi w długich kapotach i butach z szerokimi cholewami, w drodze na wieczorne modły. Księżyc był na nowiu, księżyc miesiąca Siwan. Na ulicach stały wciąż kałuże, ślady wiosennego deszczu, choć cały dzień słońce mocno grzało. Tu i ówdzie ze ścieków wypływała cuchnąca woda; powietrzem niósł się zapach końskiego gnoju i krowiego łajna oraz świeżo udojonego mleka. Z kominów unosił się dym; gospodynie przygotowywały posiłek wieczorny: zupa z kaszą, duszone mięso z kaszą, grzyby z kaszą. (...) Na świecie, wszędzie poza Lublinem, wrzało. Co dzień polskie gazety zamieszczały wiadomości o wojnie, rewolucji lub kryzysie. Wszędzie wypędzano Żydów ze wsi. Wielu emigrowało do Ameryki. Ale tu, w Lublinie, odczuwało się tylko stabilnośc z dawna istniejącej społeczności. Niektóre synagogi zbudowano jeszcze za czasów Chmielnickiego. Na cmentarzu leżeli rabini, jak również autorzy komentarzy, prawnicy i święci, a każdy miał własny nagriobek lub kapliczkę. Panowały tu dawne obyczaje: kobiety zajmowały się interesami, mężczyźni studiowali Torę.
Lublina jest w tej książce niestety mało, za to sporo jest Warszawy końca XIX wieku.
Przejechawszy most Praski wóz znalazł się w natłoku domów, pałaców, omnibusów, powozów, dorożek, sklepów, kawiarni. Powietrze pachniało świeżo upieczonym chlebem, kawą, gnojem końskim, dymem kolei i fabryk. Przed zamkiem, zajętym przez rosyjskiego generała-gubernatora, grała orkiestra wojskowa. Widocznie obchodzono jakieś swięto, gdyż z każdego balkonu powiewała rosyjska flaga. Kobiety nosiły już słomkowe kapelusze o szerokich rondach, przybrane sztucznymi owocami i kwiatami. Beztroscy młodzi ludzie w słomkowych kapeluszach i jasnych ubraniach spacerowali kręcąc laskami. W tym gwarze gwizdały i syczały lokomotywy, szczękały złacza wagonów. Odchodziły stąd pociągi do Petersburga, Moskwy, Wiednia, Berlina, Władywostoku. Gdy skończył się okres otrzeźwienia, który nastąpił po upadku powstania 1863 roku, Polska weszła w wiek uprzemysłowienia. (...) W Warszawie zerwano drewniane chodniki, zainstalowano kanalizację w domach, ułożono szyny dla tramwajów konnych, budowano wysokie domy oraz place i hale targowe. W teatrach rozpoczął się nowy sezon dramatyczny, komediowy, operowy i koncertowy. Wybitni aktorzy i aktorki przybywali z Paryża, Petersburga, Rzymu, a nawet z dalekiej Ameryki. Księgarnie oferowały świeżo wydane powieści, jak również książki naukowe, encyklopedie, leksykony i słowniki.
Na ulicy Królewskiej powietrze było czyste. Z drzew w Ogrodzie saskim opadały ostatnie kwiaty. Przez sztachety widać było rabaty, cieplarnie pełne egzotycznych roślin oraz kawiarnię, w której młode pary jadły drugie śniadanie pod gołym niebem. Zaczął się właśnie sezon loterii i went dobroczynnych. Niańki i bony popychały wózki z dziećmi. Chłopcy w marynarskich ubrankach toczyli koła poganiając je pałeczkami. Malutkie dziewczynki, ubrane jak eleganckie panie, grzebały w piasku wykopując kamyki kolorowymi łopatkami. Inne tańczyły wkoło.W parku znajdował się też teatr letni, ale Jasza nie występował w nim nigdy. Jako Żyd miał tam wstęp wzbroniony.
Ulica Freta była ciemna i wąska. Ale Franciszkańską oświetlały latarnie gazowe i lampy w sklepach, wciąż jeszcze otwartych wbrew przepisom. Tu kupcy handlowali skórą i wyrobami tekstylnymi, modlitewnikami i piórami. Handlowano nawet w mieszkaniach na piętrze, a przez okna widac było, że mieszczą się tu też rozmaite fabryki i warsztaty. Zwijano nici, klejono pappierowe torby, szyto bieliznę i parasole, robiono trykotaże. Z podwórzy dolatywał odgłos piłowania i kucia oraz stukot maszyn. (...) Piekarnie pracowały pełną parą a kominy wyrzucały dym i popiół.Z szerokich, pełnych pomyj rynsztoków unsił się znajomy fetor, który przywodził na pamięć Pisaki czy Lublin. Młodzi ludzie w długich chałatach, o potarganych pejsach, szli z ksiągami talmudycznymi pod pachą.W okolicy znajdowała się jesziwa oraz kilka szkół chasydzkich.
Ulica Gnojna była zalana słońcem, pełna załafowanych fur i koni, zamiejskich kupców i faktorów, handlarzy i handlarek, głośno zachwalających rozmaite towary. "Wędzone śledzie!" - wołali - "Świeże bajgełe!" - "Gotowane jajka na gorąco!", "Groszek z fasolka cukrową!", "Placki ziemnniaczane!". Z bram wyjeżdżały wozy wiozące drewno, mąkę, skrzynki, beczki, towary przykryte płachatmi, matami i workami. Sklepy sprzedawały olej, ocet, szare mydło, smar do osi.

Źródło: Lublin. Pamięć miejsca

Nie polecam również czytania tej książki na pusty żołądek, bohaterowie co i raz coś jedzą, a jedno bardziej smakowite od drugiego:
Było południe i karczma Bejły świeciła pustką. (...) Na podłodze rozrzucono świeże trociny, a na szynkwasie postawiono pieczoną gęś, nóżki cielęce w galarecie, siekane śledzie, placki jajeczne i precle.
Natychmiast zabrała się do przygotowywania świątecznego posiłku. (...)Podała rybę, kluski na mleku, pierogi z serem i cynamonem, na deser kompot ze śliwek i babkę piaskową oraz kawę.
Zawsze coś jej z Lublina przywoził, różne smakołyki, wątróbkę, chałwę lub ciastka z cukierni. (...) Elżbieta ugotowała pierogi z wiśniami i serem, posypane cukrem i cynamonem. Na stole stała butelka wiśniówki, jak również słodki likier przywieziony przez [Jaszę] z Warszawy w czasie poprzedniej wizyty.(...) Po kawie i pączkach Elżbieta zaczęła wspominać; (...)